Słońce
A macie, do kogoś powiedział.
Krzyczał bezgłośnie przez chwilę,
Na wiatr, na żywioł.
Słowem swym,
Magicznym słowem i zamilkł.
Otworzył oczy i wpatrzony
Rozglądał się za zrozumieniem.
Czarne nocy niebo nad sobą otworzył,
Cudny blask, ten blask
Spłynął po nim jak łza po policzku.
Ziemia spowiła się mgłą.
I wskazał palcem na ludzi,
Tych gapiów - O tych!
I nic nie poczuł.
Patrzyłem z oddali na te cuda,
Niczym spadające gwiazdy, krople
deszczu,
Które
Znikając za horyzontem rozbłyskiwały
Blaskiem milionów Słońc.
Noc stała się dniem,
Ptaki poderwały się do lotu,
Chmury zmieniły swój bieg,
Chcąc uciec w moją stronę.
I drzewa ożyły, unisły się szeptając
Słonce zczerniało
By umrzeć i stracić oparcie w ziemi
I upaść bezdźwięcznie, bez znaczenia.
Nic już nie było takie samo,
Nic już takie nie było.
Wszystko odeszło, a Świat
Pogrążył się w żywym ogniu,
Który błądził po ludzkich twarzach.
Usłyszałem tylko krzyk moich myśli
I białe światło ogarnęło i mój świat.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.