Śmierć o poranku
Umieram czasem na serce, a raczej na
duszę
Umieram, choć nie chcę - cierpię katusze
Wraz ze wschodem słońca, zaraz o poranku
klęczę na posadzce, z kwiatem wątłym w
dzbanku
Poprzez witraż wpada promień ocalenia
Omija tylko mnie, padam z rozżalenia
Kolorowe barwy po ścianach się panoszą
Wszyscy Święci patrzą, lecz modlitw nie
wznoszą
Głośny dzwon wybija ostatnią godzinę
Lucyfer pod gruszą, wypisuje mą winę
Popycham drzwi - wychodzę - wątła, blada
Na świecie dziś upalny dzień się
zapowiada
Wina ma wystarczająca, Diabeł obliczył
Tylko Anioł Stróż czasem dobrze mi
życzył
Idziemy za drewniany krzyż - bluszczem
obrośnięty
Kat prowadzi mnie - worek na twarz
naciągnięty
Nawet biały płot popękał z obrazy
Choć ja osobiście nie czuję do niego
odrazy
Bo biel to mój ulubiony kolor
Ale koniec z tym! Dziś obcy mi polor!
Ciało spocznie za kościółkiem, nad
rzeczką
Gdy będziesz tędy szedł, z teczką i z
fajeczką
Wypuść dym, lecz nie wspominaj, spluń tam
co łaska
Tylko pamiętaj, że gdy przyjdzie pora i z
Ciebie spadnie maska.
Umieram czasem na serca, a raczej na
duszę
Wiesz, leżę teraz w grobie, mogę wstać,
lecz na szczęście NIE MUSZĘ!
Komentarze (1)
pamiętaj ,że człowiek upadły może się podnieść jeśli
chce
pozdrawiam:)