Spotkanie z Weną
Tym, którzy tworzą w samotności...
Zmrok za oknem, w pracowni cisza,
Oczekiwanie,
Temat wybrany jest we mnie całym
Do namalowania,
Tuby z farbami na stoliku obok
Jeszcze zakręcone,
Pędzle w kubeczku włosiem do góry
Zniecierpliwione,
Białe płótno na sztaludze
Samo się napina
Jak by chciało się poskarżyć,
Że nie jego wina
Czyste ciągle chociaż chętne wziąć kolor
Na siebie.
A ja chodzę w te i we w te
Czekając na ciebie
Zjaw się Weno, czas przemija
Nieubłaganie,
Wiem, przychodzisz kiedy zechcesz
Niespodziewanie,
Kiedy już przyjdziesz tracę poczucie
Rzeczywistości,
Czas nie istnieje jestem a nie ma mnie,
Nawet dla gości.
Paleta ożywa gamą kolorów
Już wyciśniętych,
Pędzle tkwią w dłoni razem z paletą
Jeden zaciśnięty
Już w dłoni prawej, włos jego kolor
Na sobie niesie.
Niesamowite jest to uczucie, zacząć
Już chce się
Całym jestestwem, całą osobą w coś się
Przenoszę
Bieli podkładu już nic nie widać
Farby nanoszę
Warstwa po warstwie kolory co kryją
Zmieszane,
Czasem transparentne, światło delikatnie
Złamane
A gdy już wytwór natchnienia i pracy
Skończony,
Jestem, jakby pusty i dziwnie zmęczony,
Zadowolony.
Czy, to tylko ja, czy, to tylko moje,
Tak się zastanawiam.
Często w to wątpię, lecz nie chcę
rozstrzygać,
Innym to zostawiam.
18 marca 2006
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.