Spowiedź wielkanocna
Chrystus Ukrzyżowany otulał się mrokiem,
Szklaną watą, łabędzim puchem,
A konfesjonały - grzechem opasłe smoki -
Drzemały nieme i głuche,
Jako że
Słudzy nieużyteczni jeszcze nie
przyszli.
Aniołki hoże
Dzióbkami wlewały sercom otuchę.
Na witrażach wieszałem moje smutne myśli
-
Bandaże sprane od krwi zakrzepłej -
Zimowe na strychu pranie.
Ty byłaś cała rozdygotana i spięta
- Chorągiewka z papieru na wietrze -
Z duszą bielszą od swego łona,
Wypraną tak udanie
Po naszej porannej spowiedzi.
Rzekłaś - o Boże,
Jest to po prostu skandal!
Już dochodzi czwarta - a kolejka kręta
Notabli i gawiedzi,
Bożego ludu banda
Okrążała każdy pusty konfesjonał,
Jak twoje spojrzenie, którego ciepłem
Byli ogrzewani dwaj twoi synowie
Stojący po nieobecne Jego usta i uszy
Pogrążone zapewne w błogiej sjeście
Poobiedniej - na pobliskiej plebani.
Dla syna ukochanego będzie to spowiedź
Oczekiwana od miesięcy. Zwykł był
zawieruszyć
Się i przed kratkami czmychnąć zdołał,
Ale teraz te triki zdały się na nic,
Nie spuszczałaś starszego na moment z
oka.
Stał twardo - zazdrośnik tuż za nim -
Pisklaki dwa - z tyłu ty jak kwoka -
A ja robiłem obok za stróża - anioła,
Rajskiego cheruba z mieczem.
Coś się ruszyło tu i tam nareszcie,
Zastukał tu i ówdzie niemy konfesjonał,
Lecz ten błogosławiony w mroku ciszy
tonął
- Struchlały od przewin czas z wolna
upływał.
Synowie twoi niecierpliwie stali,
Na Krzyżu Chrystus Miłosierny konał,
A w moim sercu mój syn Piotr płonął;
Skała zastygła z bólu
Purpurowa lampka wieczna
Pod złotym tabernakulum.
Z kolejkowych sopli, co rusz ktoś
skapywał
Kropelką krwistą z Jego serca ze stali -
W kościoła ciemnych podsufitowych rogach
Wychwycić można było wtedy diabli
chichot.
Sytuacja - ogólnie - była niebezpieczna.
Do ręki wciskając ci różaniec -
Módl się gorąco - nalegałem cicho -
Zaraz pojawi się cudowny człowiek,
Współczesny święty Jan Vianney:
Wyrozumiały, ospowaty spowiednik -
Ten sam, który rano w konfesjonale,
Dał nam bez mrugnięcia powiek
Pokutę łatwą niebywale,
Rozgrzeszenie i Jego błogosławieństwo.
Zza dzierganych z drewna kratek zasłoną
Wychynęła siwa głowa bez pośpiechu -
O Jezu, to nie on! - Jęknęłaś
bezwiednie.
Chrystus na Krzyżu odprężał ramiona
Od Wielkanocy ostatniej odrętwiałe,
Sycone bólem i cierpieniem
Niewymownie okrutnym.
Wnet zstąpił - na chwiejnych nogach
Dźwignął krzyż pokutny,
Jak rtęć ciężki od grzechów
I ruszył przed tron Ojca Boga
Prosić o łaski i przebaczenie.
Komentarze (4)
Ciekawy, dobry wiersz. Pozdrawiam serdecznie.
Dobry,ciekawy,choć długawy wiersz...
Miłego wieczoru życzę:)
Długi wiersz, ale warto było przeczytać...
Bardzo ciekawy monolog:)