Sylwester zimy stulecia, cz.3.,...
sylwester w roku 1978… wieczorem rozpoczął się nagły atak zimy – zaatakowała potężna śnieżyca i nastąpił gwałtowny spadek temperatury, nawet ponad 20 stopni w ciągu kilku godzin nocy.
SYLWESTER ZIMY STULECIA, cz.3/5
cd.
Klepnąłem w ramię sąsiada.
.
– Chodźmy. Idziemy do kierownika. Cholera,
grzejniki zimne. W sylwestra? To za co my
płacimy?!
.
– Szajs! Kobieta mi marznie. Idziemy.
.
Szefa lokalu nie było przy stole.
Skierowaliśmy się na zaplecze, akurat
wchodził przez drzwi.
.
– Panie, co jest? – Przytrzymałem go za
ramię. – Kaloryfery nie grzeją, zimno się
zrobiło.
.
– Wiem, panowie. – Rozłożył ręce w geście
przeproszenia. – Właśnie byłem zobaczyć.
Cholera, wymienniki ciepła wysiadły.
.
– Jak to, wysiadły. To znaczy, że… nie
będzie ogrzewania?
.
– Niestety.
.
– Jasny gwint. Widział pan, jaka dalej
zawierucha? – Przeciągnąłem dłonią po
twarzy. – Byłem przed godziną na dworze,
temperatura spada na łeb na szyję.
.
– Wiem, ale nic nie poradzę. To stare
wymienniki, już dawno mieli wymienić,
pisałem do dyrektora, ale ciągle byłem na
końcu. Mogę tylko przeprosić za
niedogodności.
.
Wyminął nas, wziął mikrofon i zwrócił się
do balowiczów:
.
– Proszę państwa, proszę o uwagę. Mam
niezbyt przyjemną wiadomość. Ogrzewanie
nawaliło i nic dzisiaj nie da się zrobić.
Zresztą państwo już pewnie czują. Bardzo
państwa przepraszam za to. Na dworze
temperatura spada, jest już minus
piętnaście, więc i w sali spada. Proponuję,
aby wszyscy wzięli z szatni okrycia. Jest
to niedogodność, ale bawimy się dalej.
Orkiestra zagra więcej żywych kawałków, a
ja wydałem już polecenie w kuchni, aby
gorąca herbata była ciągle donoszona.
Częściej też, dodatkowo, będą państwo
dostawali gorące posiłki. Tyle mogę zrobić.
Jeszcze raz przepraszam za tę
niespodziewaną awarię.
.
W sali wszczął się harmider. Odgłos
odsuwanych krzeseł przemieszał się z
głośnymi komentarzami. Wszyscy ruszyli
hurmem do szatni.
.
„Cholera jasna, ale traf. Akurat w
sylwestra. Do tego ten niespodziewany atak
zimy. Nie miał kiedy nastąpić?! Najgorszy
moment…” – myślałem ze złością.
.
Spojrzałem na zegarek, była dopiero
dwudziesta trzecia. Jeszcze godzina do
Nowego Roku, a zimno już wyraźnie dawało
się we znaki. Poszliśmy również po swoje
okrycia. Po kilku minutach wszyscy
siedzieli przy stołach w kurtkach,
płaszczach i czapkach, niektórzy w
rękawiczkach. Nawet ciekawie to wyglądało –
przy zastawionych stołach w lokalu, a
goście w zimowych okryciach.
.
Orkiestra zagrała szybki kawałek i prawie
wszyscy ruszyli w tany. „To nawet dobra
metoda na rozruszanie towarzystwa, jeżeli
zabawa na początku nie chce się rozkręcić.
Byle było zimno i kaloryfery wyłączone” –
pomyślałem sarkastycznie.
.
Zabawa nabrała rumieńców. Nikt nie narzekał
na brak ogrzewania, najważniejsze było, że
w sali grudniowy wiatr nie hulał ani
śniegiem nie zacinał. „Co nas obchodzi, że
na dworze dalej sypie. To zmartwienie na
później. Teraz czas powitać Nowy Rok. Nawet
oryginalny ten sylwester… Będzie
niezapomniany” – próbowałem sam siebie
przekonać, że awaria ma też małe, bo małe,
ale pozytywne strony.
.
Nowy Rok powitaliśmy hucznie. Strzeliły
korki od szampana „Sawietskoje Igristoje”.
Temperatura w sali już przestała spadać.
Ludzie, rozgrzani tańcem i wzmacniającymi
napojami, swoim ciepłem zastąpili
kaloryfery. Nikt już nie zwracał uwagi na
lekki chłód, wszyscy świetnie się bawili aż
do końca balu. Jak już, to lepiej, że
grzejniki nawaliły, a nie światło.
.
Po godzinie czwartej rano nastąpił koniec
tańców. Wyszedłem na zewnątrz i w pierwszej
chwili odetchnąłem – pogoda się uspokoiła,
nie było już wichury ani gęstej zasłony
padającego śniegu. Kiedy jednak spojrzałem
na szosę, mój nastrój prysnął. Ulicy w
ogóle nie było widać – w lewo i w prawo
ciągnęła się jedna, biała płaszczyzna,
odbijająca światło księżyca. Ani śladu
służb drogowych. Piękny widok do robienia
zdjęć nocą, ale na pewno nie na powrót do
domu z zabawy.
.
Większość gości jednak powoli wychodziła,
przebijając się przez śnieg w stronę
pobliskiego, przyzakładowego osiedla domów.
Zazdrośnie za nimi spojrzałem. „Że też nam
się zachciało jechać na sylwestra pod
miasto, zamiast bliżej domu…” – westchnąłem
w duchu. Wróciłem na salę, gdzie, oprócz
obsługi balu, zostali już tylko znajomi, z
którymi mieliśmy wracać zamówionymi
taksówkami.
,
– Wszystko zasypane, nie ma co liczyć na
TAXI. Nie dojadą. Co robimy? Czekamy, aż
jakiś pług przejedzie? Nie wiadomo kiedy, a
i tak taksiarze już nie przyjadą.
,
– No a co nam zostało? – Znajomek wzruszył
ramionami. – Przecież nie pójdziemy pieszo.
Śnieg po kolana. Panie poniesiemy, czy jak?
Nie brałem zimowych butów, bo się nie
zanosiło.
.
– Też jestem w półbutach – odpowiedziałem
smętnie. – Ale mamy siedzieć w zimnej sali,
nie wiadomo jak długo? Właściwie… –
spojrzałem po trzech znajomkach – jest nas
czterech chłopa. Śnieg faktycznie po
kolana, ale możemy po kolei go ubijać, a
panie za nami pójdą. Wiatru już nie ma i
śnieg nie sypie. To chyba lepsze, niż
siedzenie. Może bliżej miasta będzie już
odśnieżone. To co?
---
cdn.
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
.
SYLWESTER ZIMY STULECIA, cz.4/5
cd.
– Dobra, siedzenie to jeszcze głupsze. To
co, chłopaki, idziemy? – Znajomek odwrócił
się do pozostałych.
.
– A nas już nie pytacie? – Oburzenie jego
partnerki uwidoczniło się w podniesionym
głosie.
.
– Pytamy, pytamy – odrzekłem mitygująco. –
Pójdziecie za nami, po ubitym. Przecież
macie kozaki.
.
– Ale jesteśmy w sukniach!
.
– …i płaszczach – wszedłem w słowo. –
Przecież możecie suknie lekko podciągnąć.
Dziewczyny, inaczej będziemy tu siedzieć
nie wiadomo jak długo. A i widzicie –
rozglądnąłem się po sali – sprzątają już
wszystko. Inni są stąd i poszli, tylko my
zostaliśmy.
,
Nastąpiła chwilowa kakofonia damskich
głosów, ale w końcu stanęło na mojej
propozycji. Jako inicjator poszedłem
pierwszy w małej kolumnie. Pierwsze
kilkadziesiąt metrów nie sprawiły
trudności, gdyż kroczyłem po już wydeptanej
ścieżce przez poprzedników. Niestety,
przyjemności szybko się kończą. Ta miała
swój kres już po dwudziestu metrach. Ubita
dróżka skręcała przez przejazd kolejowy w
stronę osiedla, a my musieliśmy obrać
marszrutę na wprost, wzdłuż torów.
Przystanąłem:
.
– No to zaczynamy, chłopy.
.
Zrobiłem pierwszy krok w biały puch. Noga
zapadła się do kolana. Postawiłem drugi,
trzeci… Śnieg wślizgnął mi się pod nogawkę.
„Zimne, cholerstwo!” Przystanąłem,
podwinąłem spodnie, otrzepałem gołe łydki i
wsunąłem końce nogawek pod skarpetki. „No,
teraz lepiej” – uśmiechnąłem się,
zadowolony z pomysłu.
.
Powoli kroczyłem, podnosząc nogi jak
bocian. Czułem, jak śnieg roztapia mi się
na wysokości kostek i moczy skarpetki. Nie
było jednak wyjścia, dalej torowałem
ścieżkę w białym puchu. Szosy nie
widziałem, ale lekko obniżona pokrywa
śniegu wskazywała przebieg rowu
melioracyjnego wzdłuż drogi i pozwalała
utrzymać kierunek.
.
Po stu metrach miałem już dość. Mimo mrozu
czułem, jak mokry od potu podkoszulek
przykleił mi się do pleców, a mięśnie ud
protestowały bólem przeciwko tak
dziwacznemu marszowi, do którego nie były
przyzwyczajone. Zszedłem na bok i
zamaszystym gestem ręką zaprosiłem „do
tańca z białą damą” idącego za mną.
.
– Dawaj. Twoja kolej.
.
– A co, już się zmęczyłeś? – Skrzywił się.
– Ledwie kawałek uszliśmy.
.
– Potrałujesz, to poczujesz. – Mimowolnie
zrymowałem. – Ja idę na koniec kolejki.
.
Odczekałem, aż trójka mężczyzn mnie minęła
i wszedłem w rządek przed panie. Powoli
uspokoiłem oddech. „Teraz to mogę iść, a
nie człapać jak jakiś koczkodan” –
odetchnąłem z ulgą. Odwróciłem się do
tyłu:
.
– I jak? Idziecie?
.
– A co robimy? – odfurknęła mi pierwsza
osóbka. – Suknie mokre!
.
– To tylko na dole. Wyżej macie ciepło –
zażartowałem, próbując rozweselić
towarzystwo.
.
– Nie tak wyobrażałam sobie powrót z
sylwestra – odburknęła, ale już mniej
nadąsanym tonem.
.
– Nikt nie wyobrażał. Pomyśl o lepszym.
Wnukom jeszcze będziesz opowiadać, jak to
babcia w młodości sylwestra spędzała. I
jakie śniegi były.
.
Roześmiały się wszystkie, a mi właśnie o to
chodziło. Weselsza atmosfera w grupie, to i
droga wydaje się mniej męcząca.
.
Bardzo powoli posuwaliśmy się w stronę
miasta. Po kilku minutach kolejny z nas
wysunął się na czoło, później ostatni z
czwórki mężczyzn. Nadszedł i na mnie czas
ponownego ubijania śniegu. Mięśnie ud
zdążyły odpocząć i już nie dokuczały tak
bardzo, jak za pierwszym razem. „Tak szybko
się przyzwyczaiły?” – zdziwiłem się, ale
nie płakałem z tego powodu, tylko trochę
szybciej zacząłem torować drogę. Dobrze, że
chociaż śnieg nie był ciężki i mokry, tylko
sypki i lekki. Jedyne, co dokuczało, to
zimno w stopy i kostki. Mokre i zamarzające
skarpetki nie były zbyt skutecznym
izolatorem, powstrzymującym ucieczkę ciepła
z nóg, wręcz przeciwnie. „Czemu nie byłem
przewidujący i nie wziąłem na zmianę
zimowych butów?!” – zezłościłem się w duchu
sam na siebie. To, że pozostali znajomi też
byli tylko w półbutach, nie sprawiało mi
satysfakcji. Jedyny plus, że kobiety miały
kozaki. Gdyby były tylko w pantofelkach
balowych… Nawet nie próbowałem sobie
wyobrazić, co by było. Wszystko przez tych
cholernych meteorologów! Nie przewidzieli
takiego załamania pogody, nie było więc
żadnych ostrzeżeń w mediach. „Za co my im
płacimy?!”
.
Kilka kilometrów powolnego ubijania śniegu
wymęczyło nas jednak dostatecznie. Pod
koszulą byłem cały mokry od potu, chociaż
trzymał tęgi mróz. Twarz miałem zmrożoną,
rękawiczki też nie dawały dostatecznej
osłony. W cichości podziwiałem nasze panie,
że przez prawie całą drogę już nie
marudziły i trzymały się dzielnie.
.
– Odśnieżone! – Okrzyk radości wyrwał się z
gardła prowadzącego naszą małą kolumienkę.
– Wreszcie! Hurra! Uff! – Każdy z nas
zawtórował w radosnym uniesieniu.
.
Ta nagroda, za decyzję powrotu pieszo i
trud włożony w brodzenie w śniegu,
oczekiwała na nas na wysokości nowego
osiedla Strzemięcin. Na skrzyżowaniu dróg
znaleźliśmy się nagle na uprzątniętej
ulicy. Chodniki były całe zasypane, ale
ulica już przejezdna i mogliśmy po niej
normalnie maszerować. Zerknąłem na zegarek
– minęły ponad dwie godziny od opuszczenia
lokalu sylwestrowego. Cztery kilometry w
zaledwie dwie godziny… Żółw by się chyba
uśmiał. Ale on nie brodził w śniegu.
.
Odetchnęliśmy wszyscy. Zostało do domu
jeszcze około trzech kilometrów, ale to
miał być już zwykły spacerek sylwestrowy
przy pięknie rozgwieżdżonym, zimowym
niebie.
---
cdn.
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
.
SYLWESTER ZIMY STULECIA, cz.5/5, więc
ostatnia
.
Tak, jak czasem nieszczęścia chodzą parami,
tak tym razem mieliśmy podwójne szczęście.
Już po kilku minutach z bocznej uliczki
wyjechał furgon Żuk. Okazja? O w pół do
siódmej rano w pierwszy dzień stycznia?! To
było naprawdę szczęście, gdyż na moje
machnięcie ręką samochód zatrzymał się.
.
– Dokąd? – Przez opuszczoną szybę wychylił
się kierowca.
.
– W stronę miasta. Cholera, wracamy z…
.
– Przecież widzę. – Zaśmiał się w głos i
dokończył: – Macie szczęście, że wyjątkowo
musiałem z rana wyjechać. Taka robota,
nawet w Nowy Rok. – Wychylił rękę i
zamachał. – Wskakujcie pod plandekę.
Podrzucę.
.
Uradowani, powsadzaliśmy panie, a potem
siebie na skrzynię Żuka. Nie było siedzeń,
więc staliśmy wpół zgięci, trzymając się
rękoma bocznych pałąków. Po niedawnej,
pieszej mordędze śnieżnej ta jazda wydawała
się luksusową wycieczką międzynarodowym
autokarem. Jechaliśmy przecież, a nie
brodzimy; o niczym innym w tym momencie nie
marzyliśmy.
.
Jeden z nas przewidująco uchował małpkę
wysokoprocentowego trunku. „Dla kurażu, na
powrotną drogę”, jak nam oznajmił,
wyciągając ją z kieszeni kurtki. To było
już trzecie szczęście w bardzo krótkim
czasie. Mały, rozgrzewający poczęstunek
akurat wystarczył na kilka minut jazdy.
.
W czwórkę wysiedliśmy wcześniej. Pozostałe
dwie pary jechały na Stare Miasto.
Podziękowaliśmy kierowcy, pożegnaliśmy
znajomych, życząc nawzajem szczęśliwego
Nowego Roku. Panie nas poganiały:
.
– No, chodźcie już!
.
„Co im tak śpieszno? Przecież nie musimy
już się przekopywać przez śnieg”. Jednak po
chwili przyznałem im w duchu rację. Kiedy
staliśmy, poczułem, jak mróz wciska się pod
płaszcz, schładzając spoconą skórę. Czas do
domu, na szczęście zostało tylko kilka
minut marszu do mieszkania rodziców. Spać,
tylko spać!
***
…Pierwszego stycznia, późnym wieczorem
wróciła siostra. Wybrała się pociągiem na
zabawę sylwestrową do innego miasta. Nie
wyglądała na wypoczętą, ale wesołe ogniki
błyskały w jej oczach.
.
– Cześć noworocznie, Tereska. Jak wasz bal?
Nas tak zasypało, że…
.
– Was zasypało? – Przerwała mi w pół
zdania, zdejmując wierzchnie okrycie. –
Was?! Nas to dopiero zasypało. Nie
dojechaliśmy do Torunia. Mamo, gorącej
herbaty! Jak zaczęło sypać, to biała ściana
za oknami była. Pociąg jechał, jechał, aż
przed Łysomicami stanął. Konduktor
powiedział, że dalej na razie nie
pojedziemy. Że takie zaspy na torach, że
pociąg nie może już ich przebić. A pełno
ludzi jechało na sylwestra. Niektórzy
zaczęli się awanturować, to im powiedział,
aby wyszli i sami zobaczyli. Nikt nie
wyszedł, wichura była okropna. – Zdjęła
buty i odsapnęła. – Dajcie mi tylko
herbaty, bo przemarzłam.
.
Nie dziwiłem się. Termometr za oknem
pokazywał minus dwadzieścia stopni. Daliśmy
siostrze rozebrać się i odtajać.
.
– Kiedy już tam staliśmy w polu z pół
godziny – siostra, po kilku łykach gorącego
płynu kontynuowała opowieść – konduktor
drugi raz przyszedł i powiedział, że jednak
nie ma szansy, abyśmy pojechali. Wtedy
ludzie zaczęli wyciągać jedzenie i alkohol.
Zrobiliśmy zabawę w pociągu. Dobrze, że
ogrzewanie było. Później pociąg kawałek się
przepchał z powrotem, do domku dróżnika.
Dalej znów były zaspy i tam zostaliśmy.
Sylwester spędziliśmy w pociągu, ale
dróżnik pozwolił korzystać kobietom u
siebie z łazienki. I całą noc się
bawiliśmy, tylko bez tańców. Chyba że na
śniegu, gdyż cały domek był zapchany
podróżnymi po dach. Dopiero wieczorem
przyjechał od Chełmży parowóz , taki, co
odgarnia śnieg i nas odkopał. No i wtedy
mogliśmy wreszcie wrócić do domu.
.
Siostra nie wyglądała na zmartwioną. Dobrze
zauważyłem przy powitaniu, że jest w
wesołym nastroju.
.
– Na długo zapamiętasz sylwestra –
zaśmiałem się. – Podobnie jak my. Jakoś
dojechaliśmy do Mniszka, ale przed północą
nawaliło ogrzewanie i bawiliśmy się w
płaszczach i futrach. A wracaliśmy piechotą
aż do Strzemyka, po kolana brodziliśmy w
śniegu. Nic nie jeździło.
.
– A zapamiętam – zawtórowała mi śmiechem i
inni domownicy również. – Wcale nie żałuję,
bawiliśmy się świetnie w pociągu. A dużo
nie straciłam. Przecież jechaliśmy do
znajomych, na składkową, a nie dużą zabawę.
Zapamiętam tego sylwestra.
---
fragmenty książki "Czas dorosłości" z cyklu "Zza zasłony czasu"
Komentarze (12)
Róweż Tobie, Krzemanko - dobrego, Nowego już Roku :)
Fajnie się czytało. Pozdrawiam noworocznie:)
Janusze,k - jest mnóstwo zdjęć z tamtej zimy - widoków
ogromnych zasp, tuneli w śniegu, którymi mogły ledwie
przejechać pociągi.
PS. Kto jeszcze pamięta, co to był za potwór
"staliniec"? ;) Ja pamiętam.
Również pomyślności w Nowym Roku.
Jastrzu, to dobra definicja zmieniających się... nie
tylko ustrojów, ale i klimatu ;)
Gorzka_kawo, przynajmniej możesz się zapoznać, jakie
bywały zimy za młodych czasów Twoich rodziców ;)
Kazimierzu Surzyn, przyjemnie mi, że ten fragment
książki się spodobał.
Również życzę, aby Nowy już Rok był nam przychylny :)
Tarnawargorzkowski - chyba każdy,kto wtedy już
świadomie żył, pamięta tamten sylwester i atak zimy.
też taką zimę pamiętam
bywały takie miejsca które tylko "staliniec ' mógł
odblokować a zepchnięty śnieg miał do 4 metrów
wysokości.
Wszystkiego najlepszego w 2024 r.
W PRL bywały braki w zaopatrzeniu, ale zaopatrzenie w
śnieg było lepsze niż w III RP.
Nie pamiętam,nie było mnie jeszcze.
Ciekawy tekst.
Zdrowia, szczęścia w Nowym 2024 Roku, pozdrawiam
świątecznie.
Z przyjemnością przeczytałem i przypomniałem sobie ten
pamiętny rok