Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

To coś wstrząsa swym drżeniem...

Zbliża się, niosąc blask monumentalnych oczu. Co to jest? Najpierw szło na swoich giętkich odnóżach. Teraz pełznie poprzez zakurzone labirynty czasu. Obwąchuje pęknięcia w ceglanych murach. I wodzi wokół spojrzeniem wielu pancernych oczu. Czarnych. Potwornie czarnych… Pełznie wciąż. Zbliża się z mozołem nieustępliwej śmierci.
Przystawiam ucho do zimnej, popękanej ściany. Nasłuchuję tych oddechów. Tych niezrozumiałych szeptów… Gładzę dłonią ten bezkres unicestwienia, tę melancholię nadciągającej nocy. Plątanina żeliwnych rur rozwiera się pod sufitem. Zamienia się w cuchnący nowotworowy kwiat. Brunatne plamy, zacieki… I wszystko to się przemieszcza, i trwa w tym swoim nieustalonym czasie chorobowej maligny o rozmaitych rozbłyskach, jarzeniach jakimś wewnętrznym światłem.
To jakaś chyba świętość rozpycha od wewnątrz przedmioty. W niektórych miejscach wycieka cuchnąca zgnilizną maź. Sączy się, ścieka. Obłazi wszystko rdzawym, tłustym nalotem niczym obłe cielsko stojącej na zachwaszczonej bocznicy kolejowej cysterny. Trupi odór opuszczenia. Cmentarny chłód.

W kościstej dłoni uschnięty kwiat. W czyjej dłoni? Mojej? Nie mojej? Niczyjej… Lecz skąd ta nagła zmiana obrazu? Albowiem olśnił mnie błysk szyby poruszanego niczyją ręką okna. Choć być może była to ręka mojej umarłej prawie dwa lata temu matki. Nie prawda! Ona żyje. Widziałem ją jak przenikała ściany z kamienia. Wspinała się po schodach tym swoim powolnym chodem umarłego. Ściskała dłonią drewnianą poręcz schodów, mając w oczach dalekie rozbłyski gwiazd. Kosmiczny pył. Przyszła nie wiadomo po co, wskazując ręką popękany sufit przechodniego pokoju. Być może chciała wskazać na coś ważnego. Coś, co mnie męczy niemalże od samego urodzenia. Coś, co zamieszkało nade mną w niezrozumiałej dotąd formie. To coś stało w progu drzwi, kiedy matka oddawała ducha na pogniecionej pościeli. Pamiętam, że wygłaszała wtedy oskarżycielską mowę, wskazując w to coś palcem. Pamiętam ten śmiertelny szept, ten chrapliwy półgłos spod ziemi. Sprzeczała się długo, nie mogąc się pogodzić…

To coś mnie męczy od momentu moich narodzin, które miały miejsce 12 maja 1974 roku. Padał wtedy deszcz, nasiąkając szarością wnętrze pustej sali szpitala. W uszach słyszałem ten piskliwy szum i niewyraźny głos jakiejś istoty. Spoglądałem na martwe przedmioty z niklu i stali. Na białe kafelki, sufit… Lecz oto wyszedłem przez otwarte na oścież drzwi. Tak po prostu. Bez niczyjej pomocy.
O, dziwo, umiałem już chodzić. Jakimś tajemnym zrządzeniem losu trafiałem w puste i opuszczone wnęki, pomieszczenia, pokoje... Dotykałem dłonią przeszłości zanurzonej w dziwnej substancji czasu. Stare radiole, czarno-białe telewizory ze ślepymi, popękanym kineskopami, w których snuła się jakaś pochylona do przodu postać, plątanina kabli… Pod krwawiącymi stopami chrzęst potłuczonego szkła. Gruz. Pył.
I zacieki. Wszędzie zacieki. Smugi i plamy. Zatęchła woń. Medyczne eksponaty w oszklonych gablotach. Zardzewiałe, poobijane metalowe łózka z resztkami przegniłych materacy na skrzypiących sprężynach. Przesycona trupim odorem mdląca, chemiczna woń szpitalnych odczynników…

Patrzę w górę. Spoglądam na popękany sufit. Coś, lub ktoś przeczy tam samemu sobie. To coś niezrozumiałego w całym swoim jestestwie. Nie ma prawa istnieć, a jednak istnieje. Słyszę wyraźnie trzeszczenie stropowych desek, kiedy tak chodzi w tę i z powrotem, opowiadając szeptem dzieje swojego życia w suchym, zakurzonym powietrzu zimnego poddasza wśród stosów starych czasopism, gazet, zdjęć…
Krzyczące nagłówki o testach atomowych, pierwszych prototypach kobaltowych bomb, nadziei chorych na raka… Czarno-białe fotosy uśmiechniętych, hollywoodzkich gwiazd z filmu „Zdobywca”, z 1956 roku: John Wayne, Pedro Armendáriz, Susan Hayward, Agnes Moorehead, Jarma Lewis, czy wreszcie sam reżyser Dick Powell… Nie wiedzą, że skonają w męczarniach. Nowotworowe guzy, nacieki, malformacje… Cuchnący odór śmierci…

Chodzi ciężko, takim trochę nieludzkim krokiem. Pogodzony. Niewdzięczny… Podnosi głowę. Sennie… I spogląda niewidzącymi oczami. Rozgląda się w otchłani mroku. Wstrząsa swym drżeniem…

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-02-19)


https://www.youtube.com/watch?v=AyQfTAgj5F8

autor

Arsis

Dodano: 2023-02-19 22:42:47
Ten wiersz przeczytano 432 razy
Oddanych głosów: 2
Rodzaj Wolny Klimat Mroczny Tematyka Śmierć
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (1)

Larisa Larisa

Mroczny wstrząsający tekst literacki.
Bardzo wciąga czytelnika...
Pozdrawiam serdecznie

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »