Wielkamoc. - Część III - U Siebie
proza. - część III - (kontynuacja)
Po krótkiej podróży... od Francuzkiej - i z
Ronda Waszyngtona... (- być może -
tramwajem) a - od Wiaracznej - autobusem...
- Wiktor - zajechał na miejsce.
– Wysiadł zapewne na końcowym przystanku i
– jak zawsze – przekroczył bramę główną
Akademii. - Taksówką podjechałby raczej pod
bramę boczną, gdzie nie wystawiali
przepustek dla gości, a spod ktorej miał
bliżej do domu. Taksówki - w zasadzie -
nawet z mieszkańcem - na ten teren nie
miały wjazdu. Okazał stałą przepustkę
uprawniającą do wejścia i nie chował jej
głęboko, bo po drodze był jeszcze drugi –
wewnętrzny posterunek – przy jedynym i
koniecznym od strony bramy wejściu – już
prawie bezpośrednio na jego osiedle.
Fakt – faktem: przekroczył bramę
–odetchnął... - i poczuł... - że -
jest...
- U Siebie.
Dopiero tutaj
– wsród zieleni i ze śpiewem witających
ptaków – dopiero tu odpoczywał i czuł się –
naprawdę bezpieczny.
Chodnikiem leśnym – szedł w kierunku
swojego domu. Minął sportową strzelnicę,
pobliski basen, archiwum, oficerski
internat dla słuchaczy - bo tak nazywano
studiujących podyplomowo oficerów. - To
była - bo wciąż jeszcze nosiła tę nazwę -
Akademia Sztabu Generalnego.
Dla Wiktora - znaczyło to tyle samo co np.
"Psia Wólka..." - tyle tylko, że była to -
jego - od urodzenia - JEGO psia wólka. (- W
dzieciństwie - nie wiedział zresztą, że to
jest - i co to jest - ASG.) zreszta - dla
niego - powiedzmy - przedszkolaka... -
wojsko?... - no tak! - ale... - ASG? -
jakie to miało znaczenie?
Spojrzał na bydynki klubu i akademickego
kina, popatrzył na sportowe hale z
towarzszącym im – drugim – krytym już
basenem - wybudowanym - jakoś po połowie
lat sześćdziesiatych.
- Drogi było w sam raz - w młodzieńczym
tempie... – aby wypalić papierosa.
Trasę tę – w drodze "na miasto" -
odczuwaną z czasem... - jako droga pod
górkę (choćby do szkoły... - jakiejś dla
przykladu - ekonomicznej czy do dowolnego
mechanika lub optycznej) - pokonywał w
życiu tysiące razy
– i niezmiennie
– podziwiał rosnące po drodze krzewy
jaśminów
– wypuszczających jak żadne inne – proste i
sztywne pędy, z ktorych – w dzieciństwie z
kolegami – robili bełty do kusz i strzały
do łukow.
Mijane zarośla bzów - dostrczały doskonale
kształtne widełki służące im do wyrobu
proc.
Gumę - jako wentyl rowerowy - kupowali w
przemysłowym... - w ktorym mozna bylo kupić
takze - moocykl, atrament... podstawowe
znaczki pocztowe, plyn "tree", pastę do
zębów lub - pastę do butow , garnki -
szczoteczkę - - albo rower lub - w razie
potrzeby - 'jagodziankę'... - na kosciach -
czyli - zgodnie z etykietą... - denaturat -
w kolorze niebiskich... - czarnych
jagód:):) - brusznicy. - Lepszą jednak do
procy 'gumę modelarską' - po wyprawie do
Warszawy - mozna bylo - niedrogo kupić w
ktorejś ze składnic hacerskich.
(guma do zucia - pojawila się - w kiosku -
jakos tak - okolo 67-8 roku.)
- terpentynę jednak nalezało kupić... - w
aptece.
{ a receptur na paliwo napędowe do rakiet i
technologii ich produkowania w celach
własnych i jedynie - widowiskowych (ten -
cholercia - snop ognia z dyszy) -
puczczanych okazjonalnie - bez okazji -
oraz receptur - do petard wybuchowych... -
to chyba raczej podawal nie będę. - a fakt,
ze wszystko to wtedy jeszcze bylo w
legalnym i niekontrolowanym niemal obrocie
handlowym.}
- jesli chodzi o standardowe proce - z
"gumowym napedem'... - mowił, ze strzelali
zwykle 'czubkami' pocisków z naboi do kbksu
lub tetetki. - Bylo tego wbród... - za
linią tarcz... - na sportowej
strzelnicy,
- Proce klasyczne - nie przyjęły się - z
uwagi na trudnosci w technice celowania - i
- i niewielkie mozliwosci - bez ponoszenia
kosztow - dysponowania pociskami w miarę
nie bardzo niebezpiecznymi. - Pasowałyby -
kubanskie pomarańcze lub 'grapefruity'... -
obecne w WCH - od... - 65? r. tudziez -
obecne na szerokim rynku - bardziej
tradycyjne i krajowe... - jednak - nie
gratisowe... - kartofle.
(- w połączeniu - chyba jednak - z
istniejacym w nas jeszcze... - szacunkiem -
nie tylko do chleba - ale - wogole - dla
pożywienia. - w połączeniu z tym... - wtedy
- jeszcze - po prostu - nie moglo się... -
przyjąć).
Chociaz - ziemiaki... - byly (poza
'amerykanami' pod koniec czerwca... - w
całym szerokim słowa zanaczeniu... -
"tanie"... - to jednak - wymiernie -
kosztowały...
- byloby - wymiennie... - 100 kg
ziemniakow ( z przymusowych dostaw) - za
paczkę... - krajowych papierosow -
"Carmen". (carmen - 18 zł. - 1 kg.
cytryn... - 30 zl. - wszelkie dostepne -
tradycyjnie na swięta - w jednym rodzaju -
pomarancze - 4o zl za 1 kg - owocow... -
natury i ludzkiej pracy)
-
tak wiec - ziemniaki (karofle, buraki,
kapusta...) -byly - tanie... - bo było tego
w bród... - na chlopskich i pegieerowskich
polach... - jak i - wspominych już... -
drobnych ołowianych - pociskow... - na
sportowej strzelnicy... - i był...
- topniejacy szacunek
dla czlowieka, poczucia wartosci -
samoistnych i nieprzeliczalnych - takich
jak podstawowa uczciwosc, rzetelność - i
przyzwoitosc - oznaczajaca dawniej -
ogromnie wiele, wspomnienie - ochotnikow...
- stawiajacych domy - nazwanych -
"budowniczymi PRL" - etosu - czlowieka
uczciwego - przez wiarę i solidarnosc - i
etosu jego pracy.
Pierwszoligowy klub strzelecki - i w ogóle
– wielosekcyjny klub sportowy WKS... -
"Kadra" – on i jego koledzy - w
dzieciństwie - traktowali jak swój. Wszysto
zresztą - "na ich terenie" nazywanym
oficjalnie Poligonem – traktowali jak
swoje. Nie bez kozery – mówili wyłącznie
"nasz stadion" - w odróżnieniu od tego - na
Strażackiej, - "nasz" i 'nasze' - sklepy,
"nasza szkola", "nasze przedszkole", - lub
'stare przedszkole'... - ('na górce') (w
ktorego jednym z baraków - mieszkał
niegdyś...- jako wykładowca - przyszły
Prezydent Francji... - wtedy jeszcze -
pułkownik... - de Goulle'a), ktory jednak -
w czasie swojej oficjalnej wizyty -
prezydenckiej... terenu Akademii... - z
okeślnych - chyba w poprzedajacym marcu (68
r.) z jakichś - chyba niespodziwanie
zaistnialych powodów... - nie odwiadził. -
i to... - takze - w jakiś sposob - bylo -
nasze... - jak i... - przygotawana dla
bardziej dorosłych - "gorka" sala
restauracyjno-bankietowa... - pod
sylwestra, uroczystosci weselne i codzeny
obiad... - bo - wydawalo się... - poniekąd
slusznie: ten swiat byl dla ludzi... - dla
nas... - profesjonalne niemal - 'hokejowe'
lodowisko, kasyno... i bufet, amfiteatr (
już - w samoistny sposob - samodzielnie -
jako moze jedyny - prawdziwy amfiteatr w
Warszawie?) - bez potrzeby indywidualizacji
(jak i inny... - tzw. - 'amfiteatr'. -
budynek niewiadomego przeznacznia wykonany
z czerwonej cegły i z oknami... -
zamurowanymi - czerwona cegłą), nasza
kotłownia, wodociąg... - i -
korty, boiska rozmaite, okopy i "małpi
gaj", we wczesnym dzieciństwie - "nasze
czolgi", i wozy (pancerne) - dostawcy
pachnacego chleba-żołnierze, nasz szewc i
nasza pralnia.
- No i - piekarnia...
- nie wiem, gdzie - ale chyba też - byla
nasza. ze nie wspomnę o calosci
gospodarstwa - z zapamietanym wypasem krów,
swiniarnia, zaplecze... - ze stajnami,
strazakami... - etc. - za 'izbą
chorych".
Nawet prosta – ale porządna żołnierska
stołówka – była traktowna jak swoje – bo
zawsze z pobliskiej górki – zostawiając na
zewnątrz sanki - wbrew połajankom rodziców
- można było – nie tracąc wiele czasu –
zjeść porządny – żołnierski obiad... - bo -
jesli nie drugie danie... - to chociaz -
zupę.
To było - "nasze"... (po prostu... -
dostepne) na codzień - dostepne...
– ale tylko dla mieszkańcow posiadających
stałe przepustki
- a dla innych – odgrodzone betonowym
parkanem – stając się - przedmiotem
niechęci okolicznych mieszkańcow
Rembertowa.
- Po latach – gdy teren wojskowy ASG –
został włączony po części pod cywilną
administrację – Burmistrz Dzielnicy -
rodowity "rembertus" – Pan "O"
ponoć zwolnić miał z pracy w Urzędze...-
wszystkie żony oficerów. - Podobno... - Bo
- (podobno) - został mu 'uraz z
dziecństwa', gdy - na basen – mógł wchodzić
jedynie przez płot. (co zresztą - nie bylo
w pełni zgodne z prawdą - bo mozliwe bylo
wejscie takze inaczej... - choc - być
moze... - być moze - wejść mogł -'nie
kazdy' lub 'nie zawsze'.).
- Syndrom jakiś... (odezwał się...) -
ponoć.
- Syndrom "nieszczęśliwego dzieciństwa" (-
ale – to mówią jedynie złośliwi.)
- I w sumie – to nie jest śmieszne.
Również po latach – dowiedziałem się, że
teren nazywany był złosliwie chyba -
"rezerwatem" a jego mieszkąńcy - nazywani
byli - na pewno złośliwie "mieszkańcami
bantustanu". - Wiktor - jako dorosły -
osobiście – przyrównywał siebie i kolegów –
do mieszkańcow specyficznego getto.
Od 1980 r . - od sierpnia – mijane po
drodze drzwa – Wiktor - podziwiał także od
ich strony użytkowej – pod względem
tartacznej i - np. stolarskiej ich
przydatności. - Dlaczego? - i to się może
wyjaśni, jezeli będzie przedmiotem
oddzielnego opowiadania.
W drodze do domu – zatrzymał sie i oparł o
żelazną barierkę oddzielającą chodnik od
wykopanego przed wojną cieku mającego
dawniej odwadniać teren jednostki - później
- wykorzystywanego głównie do odprowadzania
chlorowanej wody z basenów kąpielowych.
Zapalił kolejnego papierosa - i -
przyglądał się z lubością kilku -
smukłym... - już -'tartacznym' i... -
jeszcze(!) 'tartacznym' brzozom. Widać
było, ze rozgadał się i ma chęć wspominki
snuć dalej - może nawet - poruszyć temat
związany z pozyskiwaniem drewna - w pobliżu
rozlokowanych w lesie wojsk radzieckich -
gotowych na przyjęcie sojuszniczej
inwazji, o stojących - jak się zdaje - w
gotowości... - kilku polskich czołgach z
lufami armat skierowanymi w stronę
sojuszników, a nawet może... - z pobytem w
radzieckiej bazie - samego marszałka
Kulikowa.
Myślał sobie, ze wiele miałby smacznych
opowieści – o znanych mu częsciowo
późniejszych losach kolegów, o swoim –
niezmiernie nie wykorzystanym losie, o
ludziach – znanych z listow gończych lub –
dobrze znanych w najwyższych gremiach
parttii lub w wysokich kręgach biznesu.
Uznał jednak, ze nie wszystko nadaje się
do fabularyzacji i – postanowił ograniczyć
się do dzieciństwa.
Cały wojskowy poligon jako teren wojskowych
ćwiczeń – ciągnący się kilometrami –
poczynająć od ich ogrodzonego terenu –
nazywany był - dla odróżnienia od "ich
Poligonu" – przezanczonego na miejsce
zamieszkania – nazywany był po prostu "
lasem" - i w razie watpliwosci -
wyjasniajaco... - 'naszym' lasem - czyli
tym... - od tej czy tamtej bramy - via... -
i przez (libo "czieriez") az do - az do
niewiadomo dokąd.
Do "naszego lasu" – chodziło się na grzyby,
na karaski, na przygodę.
Tam były rozmaite jeziorka , bagna i wiele
– wiele ciekawych miejsc – wysokie wydmy -
jako miejsca do sanek i nart, kopalnie
piasku, strzelnice sportowe do rzutków – z
całym bogactwem amunicji, a być może –
nawet jakieś obiekty ściśle wojskowe.
W tymże ich lesie i - w ogóle na "ich
terenie" – nagrywano wiele polskich i
niepolskich – i nie tylko wojennych
filmów.
Przed wojną – ponoć kręcili – i nawet
dokładnie wie gdzie – szturm kosynierow z
bitwy pod Racławicami. Tę starą historię –
o fragmentach nieznanego im filmu - poznał
wraz z kolegami - w czwartej chyba klasie -
od spotkanego na jeziorkach mężczyzny –
powołującego się na wojskowe korzenie i
przedwojenne zamieszkiwanie na ich
późniejsyzm terenie. Mężczyzna opowiadał im
wiele barwnych historii – m. innymi o
starannie ukrytej i zakonserwowanej broni w
jednej z piwnic przedwojennego - znanego im
budynku – i - jak uznali – starał się
wyciągnąc informacje dotyczące terenu
Akademii. Po przemyśleniu – Wiktor wie, ze
zapewne korzystał po częsci – ze zdjęć
kosmicznych lub starszych – amerykańskich
zdjęć samolotowych, na których pewne
obiekty musiały pozostawać zagadką.
Stwierdzili, ze człowiek ten - z całą
pewnością - 'nie mógł być przedwojennym
mieszkańcem' ich póżniejszych osiedli. -
Zgodnie uznali, ze prawdopodobnie był
szpiegiem ktoregoś z państw NATO.
Na ich ogrodzonym ternie – był też Urząd
Pocztowy – nazywany – dla odrożnienia od
osiedla "Poczta" - nazywany oczywiście
"naszą pocztą". Jakoś nikt - nigdy nie
pomylił tych dwóch odrębności, a jeżeli
ktoś szedł - konkretnie - do ktoregoś z
kolegów mieszkającym w budynku z Urzędem
lub któregoś innego - mówił po prostu, ze
idzie - załóżmy - "do osiemnastki". Tak się
mówiło, że pracuje w "czwórce", w "sto
dwujce" , czy mieszka w "osiemdziesiątym
szóstym". a - jak juz- naprawde -
niewiezialo się - gdzie - to się takiemu
9takeij - tlumaczylo... - tak, gdzie -
krystek. tam gdzię wieska - tylko - pietro
nizej, albo - że dwa pierwsze okna - w lewo
od klatki schodowej.
- jeszcze wtedy - gdy we drzwi - wetknieta
była karta - wiadomo bylo, ze to awaryjna
wiadospmość dla dzieciaka lub któregoś
innego - z domownikow, że... - "klucz jest
pod wycieraczką".
:):):)
Wiktor - wygadał się, że na kolejowych
koloniach wypoczynkowych dla dzieci – na
ktore jeżdził z racji pracy jego ojca w
charakterze maszynisty – na tych kolniach
przważnie miał kłopoty ze strony
wychowawcow, którzy wmawiali mu, że nie
umie adresować listow.
Wiktor – nie wiedział dlaczego, ale
wiedział, ze ma napisać krótko:"
Warszawa..." – i tu - stosowny dwucyfrowy
numer, a następnie – np. "44/3". Listy –
zawsze przychodziły, a przynosiła je jedyna
listonoszka, starsza, niepozorna - nazywana
przez wszystkich – od przedzkolaka po
Komendanta – Panią Stasią. Na komendanta -
lub o Komendancie - mowiło się raczej po
nazwisku.
"Na terenie" było wiele ulic, ale żadna z
nich nie miała swojej nazwy, a o
skomplikowanym systemie numeracji budynkow
– Wiktor wiedział niewiele, ale -
oczywistością było, że chcąc trafić...
-nalezało - dobrze wiedzieć - gdzie i co -
i jak? - albo... - mieć dobrego
przewodnika.
Wątków z dzieciństwa mogłoby być bardzo
dużo – od technik operacyjnych SB, przez
techniki podsłuchowe wielkicj mocarstw,
przyjazne kontakty z żołnierzami
radzieckimi, tragiczne zabójstwa i
samobójstwa, proste kradzieże ze sklepów...
- ale – dosyć! - po co babrać się w
nieczystościach. - Wiktor postanowił
ograniczyć się do swoich i najbliższych
kolegów – i ciekawych- nieobojętnych im -
dziecięcych kontaktów np. z generałem
Kuropieską, kontaktow z szeegowymi
żołnierzami, - nieobojenych im - jabłek u
ogrodnika, miłych klimatow czereśniowych
alei, pamiętanych z lat pięćdziesiątych –
Kronik Filmowych, przedszkolnych wspomnień.
- Jednak – już innym razem.
Dzisiaj – choć to wydawać się może śmieszną
zabawą "w PeeReLowską konspirację" – uważa,
ze "ich poczta" to mogła być - szczególna
poczta, a jej wszyscy pracownicy – łaczne z
poczciwą panią Stasią – byli dobrze
prześwietleni – nie tyle przez SB, co przez
wojskawą Informację.
Wiktor – doszedł w końcu do swojego "bloku"
posiadającego już normalny adres – i – jak
mu się wydawało... - już - prawie
normalnych lokatorów. Zapukał do drzwi – i
po chwili – witał się z Rodzicami. Zawsze –
wydawało mu się, że wiecej jest w tym
ceremonii, niż rzeczywistej
serdeczności.
01.06.2019 r. CDN.
Komentarze (5)
Ciekawie.
Wszystkiego dobrego Wiktorze :)
I ta część bardzo interesująca.
Pozdrawiam Wiktorze.
Jeszcze raz Wesołych Świąt. :)
Piszesz ciekawie o tym, co dla większości czytających
jest egzotyką. Więc plus zasłużony.
Wszystkiego dobrego na nadchodzące święta Don Vittore.
:):)
Coraz bardziej wciąga mnie Twoja opowieść...masz dar
do pisania...
Czekam na ciąg dalszy :)
Pozdrawiam i życzę zdrowych, spokojnych i radosnych
Świąt Wiktorze :)