O zmierzchu
przez ścieżek samotnych, drzew śpiących o
zmroku
parkowe zakątki szeleszczą co kroku
ptaki spłoszone zrywają krzyk nocy
drewniane wrota wiatr targa w niemocy
już blisko, zamczyska mury śpią w mroku
księżyca blask świeci w kamiennym progu
wejdź, czekam, słyszę szept z bliska,
powoli idę dziedzińcem zamczyska,
pochodnię dzierżąc widzę krużganki,
nad nimi dachy wysokie, ceglane blanki
wtem postaci białej ślad w oknach miga
zapachem róż za rękę chwyta
podążam śladem słodkich obietnic,
namiętne szepty kuszą w głębi
komnat odgłosy milkną nagle,
cisza w skroniach tętni jak szable
nie zwalniam kroku, idę wciąż dalej
gdzie róż poświaty dostrzegam żagle
płoną w kominku, tam obok stoi postać
zwiewna
czekam na ciebie przez wieki, kroplami
pożegnań
tak, wiem, śniłem o tobie każdej nocy
wędrując przez lata zwątpieniem niemocy
wyciągam rękę by dotknąć jej dłoni,
jasne włosy, biała suknia jak kwiat w
pokłonie
nagle wszystko znika, nie ma zamczyska
znów jestem w parku, dzień świta, czar
pryska
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.