* (taki byłeś...) z cyklu...
taki byłeś
okrutny jak Szekspir
i jak dziecko
obłąkany
w szpitalu psychiatrycznym dorosłości
mieliśmy tam swoje pokoje
biało czarne ściany dni i nocy
kontrolowany dopływ powietrza
przez kontrolowanie uchylane okno
pamiętam twoją bladą twarz beznamiętne
oczy
których źrenice jak groty strzał
kiedyś zatruły moją niewinność
dziewczęcość
i wieczorne monotonne bzyczenie żarówki
a potem twój krzyk
łamiący jak sekator
kruche gałęzie mojej stabilności
wibrujący w zamkniętych drzwiach
których nie mam za co złapać
wrzask schwytanego zwierzęcia
w czasie nocnej eskapady, ucieczki z
tego
miejsca
stąd nie ma ucieczki
o czym mówi twoja przezroczysta twarz
dryfująca w zmarszczkach korytarzy
ciało stanowcze jak gumowy materac
zniewolone pamięcią elektrowstrząsów
konsekwencji
niezdolne już by wykonać
jakikolwiek
własnego autorstwa gest
czasem widzę cię
przez dziurkę od klucza
którego nie mam
czasem mijamy się
bezbarwni
nie rozpoznając (?)
dawnej emocjonalności
czasem spotkamy się w sali telewizyjnej
posiedzimy chwilę
nie razem – obok
oglądając jakiś nieważny serial
i wrócimy do innych pustych pomieszczeń
ze swoimi lekarstwami
nabrzmiałymi żalem myślami
ty to ja
i zarazem
ktoś inny…
popatrz, skończyliśmy tak samo
bezpłciowe dramaty w szpitalu
psychiatrycznym
naszej dorosłości
i nikt z nas już nie ma siły być autorem
czyjejś sceny
tacy byliśmy piękni
kiedy malowałeś mnie krwią
jak Szekspir swoje kobiety
tacy byliśmy żywi
kiedy mogliśmy
się ranić
oskarżać
kochać
zabijać
dotykać
czuć
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.