Amoureux du passé...
To była ostania noc naszych wakacji...
Niebo rozświetlały gwiazdy.
Wtuliłaś się we mnie tak mocno, jakbyś
chciała być częścią mnie...Jakbyś chciała
zatrzymać zły czas.
Twoje pachnące włosy pokryły moją
twarz...
Moje dłonie zaczęły z niepewnością wędrować
po Twoim rozpalonym do czerwoności nagim
ciele...
Twój oddech stał się ciężki i nie
spokojny...
Pomiędzy kolejnym tchnięciem, mój słuch
doszukałem się tylko dwóch magicznych
słów.
Jakie to dziwne, że zmysły tak otępiałe
pragnieniem wciąż coś są w stanie
zanalizować.
Zamknęłaś oczy...
Oddałaś się cała bezwstydnie pragnieniu,
które wzięło górę nad rozsądkiem.
Twoje ręce oplotły moją szyje...
Nasze usta zaczął do siebie ciągnąć dziki,
niezrozumiały magnetyzm.
Poczułem Twój ciepły oddech na swoich
wargach, która rozpaczliwie pragnęły Cię
całą unosić w sferze rozkoszy.
Nie było wątpliwości...
Oboje pragnęliśmy się bardziej niż
czegokolwiek innego.
Pocałunek...
W jego trakcie poczułem, że coś we mnie
upada...Coś rośnie...Poczułem
wszystko...
Nie przestawałem Cię całować...Nie
zabieraliśmy od siebie ust...Strach, że
znikniesz?
Że się obudzę?!?
Bo to przecież sen, który zesłał mi dobry
Bóg na ukojenie ran przeszłości...
Ale nie...
Jesteś...Twoje pocałunki są takie
realne...A Twoja aksamitna skóra wciąż
okrywa moje ciało...
Więc to nie sen.
Kolejny pocałunek...Który niczym letni
deszcz spływa po Tobie a za nim leniwie
podążają ciekawskie dłonie...
Następne pocałunki spływają po Twoich
ustach na szyje...
Z szyi na delikatne ramiona...
Czuje jak Twoje ciało ulega nim jeszcze
bardziej...
Nie przestaje całować...Dotykać...
Z ramion pocałunki nieśmiało schodzą na
biust...
Po chwili, spływają delikatnie na
brzuch...
Ręce ostają na piersiach.
Jak rzeźbiarz dzban, tak one rozpaczliwie i
z wielkim przejęciem ogarniają Twoje
piersi.
Lecz pocałunki wędrują dalej...
Spływają powoli coraz niżej i niżej.
Podświadomość cicho oznajmia, ze możesz się
na mnie otworzyć jak kwiat, gdy
dojrzewa...
Nieśmiało schodzę niżej...
Moje pocałunki, pełne przejęcia
delikatnością Twojego łona są przepełnione
spokojem.
Lecz z czasem nabieram pewności siebie tak
jak pocałunki, którymi Cię obdarowuje...
Zaklęta w pocałunkach przyjemność sprawia,
że całą niespokojnie wijesz się na mnie.
W swoim wnętrzu czujesz delikatne
mrowienie, który jak i pocałunku nabiera
wyrazu...
Zatapiasz swoją dłoń w moich
włosach...Drugą głaszczemy razem Twoją
pierś...Brzuch.
Pożądanie zagłusza nasze myśli...
Zagłusza nasze słowa, które tracą sens przy
czynach...
Wtulasz się we mnie niczym matka, która
tuli swoje dziecko po długiej nie
obecności...
Lecz matka nie czuje tego, co
Ty...Pragnienia...Chęci złączenia w
miłosnym uścisku.
Po chwili nasze ciała splatają się, tonąc w
bezkresie pościeli...
Twoje dłonie zaciskają się w moich
dłoniach...
Twoje nogi oplatają moje biodra...
Kochaliśmy się...
Już nie tylko duszą jak to było jeszcze
wczoraj...Dziś kochaliśmy się też ciałem,
które stało się jednością.
Twoja zawstydzona twarz znalazła ukrycie na
moim ramieniu...
Po chwili jednak odważyliśmy się sobie
spojrzeć w oczy...W nich nie było tylko
puste pożądanie...
Twoje oczy były przepełnione
miłością...Wiarą...Szczęściem.
Mimo, że nasze ciała krzyczały dość...
Nie odeszłaś...Przyłożyłaś głowę do mojego
ramienia...
Twoje włosy znów opadły na moją twarz...
Nie mieliśmy na nic siły...
Tylko na szepty...Szepty, które były
ukoronowaniem tego dnia...
Dla wszystkich, którzy nie boją się kochać...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.