Ballada o białej Amaranti
Pajęczyna łamie światło,
czuć gdzieś wątły smak muzyki -
to na białym szklistym szlaku
śnieg rytmicznie dzisiaj skrzypi.
Gdzieś na drzewach długie cienie
każą smacznie spać każdemu ,
zaraz potem wodne farby
kolorują je w strumieniu.
Fenris patrzy w swe odbicie,
sączy wolno ciepły rum,
dawno nic nowego nie grał -
lutnia cierpi z braku strun.
Mróz przegonił dawno jesień
owiał chłodem jej źrenice
i choć zmroził wiele tafli
tam pod nimi tętni życie.
Przez błyszcząca białą warstwę
widać wszystko co ukryła -
drżą cieniutkie barwne skrzydła
niejednego z łąk motyla.
Nagle w gąszczu żółtych liści
usta, choć nie słychać głosu,
z nurtem w sukni prędko płynie,
gubi w drodze kosmyk włosów.
Fenris myśli, że to sen,
oczy robią mu się wielkie
krzyczy coś o mętnym rumie
i wymierza w strumień rękę.
Lód popękał, on ciekawy –
gdy zanurzył dłoń w szczelinę
wnet wyciągnął miękkie włosy
robiąc przy tym głupią minę.
Pisał długo patrząc w niebo
Gdy złagodził ręki ból
potem ukochanej lutni
wstawił włosy w miejsce strun:
„Kiedy spływa nowa łza,
wiatr podrywa lekki puch,
mgła gdzieś w górze meandruje
słychać oddech śpiących sów.
(...)
Pęka strumień w Amaranti
i rozbija lód o brzegi,
wtedy na dnie zawsze kwitną
małe, srebrne przebiśniegi.”
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.