Bez istnienia
W tych samych miejscach do mnie
przychodzisz…
Słyszę Twoje wołanie…
Wybiegam mu na spotkanie lecz tylko cisza
otwiera drzwi..
Widzę jak stoisz przy oknie, z daleka
usmiechasz się do mnie..
Biegne zatopic się w Twoje ramiona i
właśnie wtedy upadam nieobecnością Twoją
rzucona…
Twój duch usypia mnie do snu..
Czuje Twój gorący oddech..
Płonie ciało zimnym potem spowite…
Dotyk Twej dłoni na moim biodrze..
Ciepło Twej stopy przy mojej stopie…
Splecione dłonie wtulone w przestrzeń
pomiędzy czerwienią ust, a bielą poduszki..
Czuje zapach Twoich perfum…
Widzę Twą twarz w srebrnej tafli lustra..
„Kocham Cię” wciąz bezustannie szepczą
usta…
Samoistne wyrazy wyrwane z kontekstu wciaz
żyją…
Próbuje Cię dotnąc.. Zatrzymac.. Ukryc..
Nerwowo przesuwam palce po ścianach,
lustrze, blatach…
Wszedzie Twoja obecnośc…
Twój cień uciekający jak spłoszony kot..
Otulona tęsknotą, zwijam się w kłebek
samotności..
Ukrywam łzy w dłoniach i płacze..płacze..
płacze..
A Ty znikasz bo przecież tak naprawdę nigdy
nie istniałeś…
Komentarze (2)
Cóż fantazja owiana pięknymi marzeniami. Ale też tak
myślę. Dobranoc
życiowa sytuacja pozdrawiam