Bieguny
Część I – Niebo
Ty, który stworzyłeś istnienie,
i które nazwałeś światem –
dzisiaj na niebios scenie
ciało zamykasz w opłatek,
który z otchłani głębi
wyciągasz i rzeźbisz w kamień
smutek – oczami dosięgnij
kryształy i nazwij łzami.
Ty, który mocą porywczą
burzysz różnicy wieżę –
życie podaruj zgliszczom,
jak pasterz, co owiec strzeże.
I kiedy jedna ucieka –
słabnie cała gromada,
a potem patrzy i czeka,
aż ta dołączy do stada.
Ty, który zawsze powracasz
w słów niebywałym mozole –
jak świeca, gdy w wosk się zatraca
gęstą krwi strugą na stole.
Który się zawsze podnosisz
w nieuniknionym upadku
wysłuchaj, kiedy lud prosi –
po ludzku te prośby potraktuj.
Który się w ciało zmienisz,
gdy pod postacią ducha –
grzeszny ciężar kamieni
struchleje – litość i skrucha.
Ty, który zła się nie lękasz,
chociaż niejeden Judasz
fałszywie przed Tobą klęka –
zapatrzony w Twe cuda.
Ty, który twardo stoisz
na czele – swojej gromadzie
owocem – wśród niepokoi –
w Twoim chwalebnym sadzie.
Smakujesz jak słodycz świata
niesiona wysoko na żerdziach,
gdy głos – jak ptactwo lata –
na dźwiękach miłosierdzia.
Część II – Piekło
Który pierwszy z prochu powstałeś,
kiedy światy z marzeń – sumienia –
dla Twych myśli były za małe –
jak iskry wskrzeszone z kamienia.
Który ludzi tworzyłeś z żebra,
Eden milczał, choć stworzeń bez liku –
dałeś chciwość, tworząc ze srebra
zdradę – pod godłem srebrników.
Wszak stworzyłeś wszystko – nad ziemię,
z iskier oczu tworzyłeś planety –
dając w posag mściwy ból – brzemię,
chłopom pracę – poród dla kobiety.
Cóż Ci winien jeden człowiek mały,
kiedy w mroku dostrzega światełko?
Głód, co owoc kazał zjeść zuchwały,
węża syk – kuszenie i bełkot.
Ty zesłałeś nam ciężar na barki,
ucząc wiary, by stawiać opór.
Dzisiaj każdy buduje swe Arki,
lękając się plag i potopu.
Za cóż w nas – Twa filozofia
tak uderza, że grzech się rozmnażać? –
Dwojga braci pierwowzorem ofiar
na czerwonych od krwi ołtarzach.
Za co sługi swe grzesznie poniżasz,
przecież sam – nie rzucisz kamienia –
pod fundament – zdrady i krzyża,
co symbolem ma być zbawienia.
Nam – Twych win nie sposób zamazać,
gdy nad karkiem Twa dłoń – gilotyna.
Dzisiaj każdy z tablicą przykazań
pokonuje swą górę Synaj.
Za cóż, Boże, zniesławiony w czynie
pragniesz tych, którzy służą Ci wiernie
i w przepychu budują świątynie –
depcząc wiarę kłującą jak ciernie?
W lustrze ziemi, co życie nam skradła –
w krwi dostrzegasz swoje mocne ego.
Tylko gdy się przyjrzysz, to diabła
widzisz – Ojcze dobrego i złego.
Komentarze (2)
Zaczytałam się, zamyśliłam...bo do przemyśleń skłania
ten wiersz.
ciekawy monolog, wiele tu emocji ładnym językiem
wyrażonych