Burza
Ze wspomnień z dzieciństwa na prośbę brata.
Cisza wciąż drgała ptaków śpiewem,
Łęgi pachniały świeżym sianem,
Czasem zakręcił wokół siebie,
Ogonem diabeł, świszcząc gniewnie.
Siano poderwał, rzucił mewie,
Dmuchnął tumanem śmieci we mnie,
I zgasł. Czapla patrzy zadumana
W gładką wodę, chyba od rana.
Konie parsknęły, toczy się wóz.
Siano układa, wyschnięte już,
Ojciec i matka, ja grabię też.
Suche siano kłuje jak jeż.
Nagle zdumieni: bocian i kruk,
Dzioby rozwarli, stoją jak mruk.
Bo gdzieś tam nad Rzgowem ściemniało
Niebo. Żarem zafalowało.
Ojciec krzyczy: szybciej, no dawaj,
Burza będzie, dawaj no dawaj.
A ty synu prędzej tu zgrabiaj,
I o tych żabach mi nie gadaj.
Pot ocierają ze zgrzanych rąk
Chłopi przy sianie. A w trzcinie bąk
Nastroszył pióra. W sen uleciał.
Świat rozgrzany upałem drzemał.
Siano na wozie, i strzela bat.
Wóz się kołysze. Kołysze świat.
Pod górę pędem wpychamy wóz.
Potem na sianie już mamy luz.
Za rzeką komin ogromnych chmur,
A dalej siny pęcznieje bór,
Słońce przygasło a chór ptaków
Ścichł. Oj, oj będzie wojna światów.
Świerszczy cykanie już zamiera.
Jaskółek, do ziemi przywiera
Lot śmigły. Szczygła „Pink
piekielnik”
Zamarł. Miły jest z siana siennik.
Już nad łęgami szum się zrobił.
Wiatr gdzieś od Lądku chmur nagonił.
Smoków ogromnych i białych gór,
Nad nami sunie pierzasty sznur.
Znad Sławska zaś w przeciwną stronę
Pędzą rumaki przestraszone.
Kręcą się w kółko szare zmory,
Frygi krzywe idą w amory.
Nad Goliną rośnie baranek
Srebrzysty. W górę obwarzanek
Wywija ogromny. Już grzyba
Kapelusz otoczyła strzyga.
Baranek, co wyrósł na grzyba
Ogromnego już szarpie hydra
Na fale wzburzone. Grzyb rośnie,
Pęcznieje – i jak ogniem trzaśnie!
Za ślimakiem, ciągnie ropucha
Skorpiona, a ogień jej bucha
Z rozdartego brzucha. Minerwa
Rysuje swoją wizję piękna.
Kaszlnął grzyb hydrą rozeźlony,
Huknął kopytem przestraszony
Rumak, Echem oddała salamandra
Sina. Oj szykuje się granda!
Co chwila którejś brzuch jaśnieje,
Ukryty diabeł się zaśmieje,
Dudnieniem beczek przetaczanych
Po bruku lub z wozu zrzucanych.
Nieba połowa w ogniu stoi.
Ojciec bardzo burzy się boi.
Konie z wysiłku wciąż parskają.
Psy szczekaniem już nas witają.
Do stodoły pędem wjeżdżają
Konie z wozem i zamykają
Wrota ogromne, wiatru świsty.
I bieg do domu oczywisty.
Za oknem rumor niebios wielki,
Grzmotami budzi w nas strach wszelki.
Drzwi i okna matka zamyka,
Ojciec zaś stajnię już domyka.
Igrzyska walczących tytanów
Potężnych, ich tańczących fanów,
Budzą grozę w koło. Trzasnęło!
Echo stokrotnie odwrzasnęło.
Błysk pioruna skoczył od chmury
Do chmury, w ziemię strzelił z dziury
Czarnej trzykrotnie ognistym ostrzem
i zaświecił ognistym drzewem.
Tabuny koni galopuje
Ognistych, piorunami pluje
Po ziemi i niebie. Już tata
Pioruny goni trzaskiem bata.
Wierzy w to głęboko, że batem
Pioruny odegna i za tem
W koło domu, trzaskając, biega
Piorunom w dom uderzyć nie da.
A ja przy oknie zapatrzony,
Błyskami gromów rozmarzony,
Chłonąłem piękno niesłychane
W duszy mojej tak uwielbiane.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.