Burza
Niebo tuż-tuż nad najwyższym dachem
Czarne, brudne, do ziemi przygniata.
Ptaki siedzą na drzewie ze strachem,
Zmilkły raptem. Żaden nie chce latać.
Pierwsze krople suchy chodnik moczą,
Cement płytek czernieje powoli.
Wiatr się zerwał i po jezdni toczy
Opróżnioną puszkę coca-coli.
Deszcz rozpuścił swoje długie włosy
Z wiatrem tańczy dziką karmaniolę,
Wre w rynsztokach i wdziera się skosem
Pod rozkwitłe nagle parasole.
Chmury dźgają bagnetem piorunów,
Mrok się błyskiem na chwilę rozjarzy,
A wśród gromów i wśród deszczu szumu
Słychać syren jęk ogniowej straży.
I znów piorun, znowu werbel deszczu
I jęk wiatru, który nie ucicha.
Letni prysznic pieści. Jeszcze! Jeszcze!
Wreszcie płuca mają czym oddychać!
Komentarze (32)
Świetnie, obrazowo i dynamicznie. Współcześnie przy
tym (cola jest piękna w tym tekście).
Forma - tradycja; atrybuty - nasze czasy. To lubię.
Pozdrawiam.
Nie, nie boję się burzy, podziwiam jej niezwykłość i
siłę. Jacy my ludzie jesteśmy mali wobec niej. Bardzo
dobrze oddałeś to w wierszu. Od pierwszej kropli po
potężne uderzenia pioruna.