Chciałam tylko powiedzieć…
Uginam się jeszcze czasami, w pokłonie
wierzb.
Trzęsę chwilami, niczym listki osiki na
wietrze.
Gdy wspomnę, koralami jarzębiny
zawstydzam.
Ale nie ugnę się, mimo grzmotów i
wichury.
Wiotka bywam jak gałązek brzozy pęk,
Lecz jak pajęczyny nitek oplata mnie
moc.
Stoję twardo na matce ziemi,
głębokie i pewne korzenie z dębu mam.
Mimo kłucia i świerków i sosen igłami,
Ciskam czasem żołędziami.
Bywam harda jak topola sięgająca słońca.
Jak kosodrzewina oblewająca wierzchołki gór
bez końca.
Jesienną porą zrzucam zeschłe liście
Pękam i opuszczam skorupkę kasztanu
oczywiście.
Oczyszczając i wzmacniając rdzeń mego
konaru.
Przezimuję otulona śnieżynką puchową.
I odrodzę się wczesną wiosną, na nowo
zzielenieje wokół środowisko!
A ja się odmienię,
jak klon – ot, to wszystko!
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.