Chwilę przed zagładą
Przeciągają się koszmary.
Strach liże moje dłonie.
Ulatnia się przez uliczne szpary
Niepokój na katastroficzne błonie.
Pan Bóg w słomianym cylindrze
Zamiata brud spod mych paznokci.
Erynie defilują na poety pogrzeb,
Noc ostatnie dnia blaski łagodzi.
Gaz w kuchence odkręcony
Smakuje lepiej niż waniliowe lody.
Biegnę po krawędzi śmierci spocony,
Wspinam się na różowe schody.
Krawężniki wybrzuszałych chodników
Wyznaczają szlaki ulicznego światła.
Nieśmiało słyszę huk końskich podków,
Czterech jeźdźców ściąga zimowe palta.
Podjeżdża powoli tramwaj przeznaczenia,
Niespiesznie rozmywają się tory.
Nie dostrzegam już, chaos mi zaciemnia,
Numeru linii. Zasunęły się story.
Komentarze (1)
Uciekasz w swoim wierszu do innego świata, do
radosnego Edenu. Piszesz, ze gaz smakuje lepiej niż
waniliowe lody, ale gaz jest znacznie gorszy w
skutkach... Czterej jeźdźcy już dejmują palta, może
lepiej im na to nie pozwolić?