cierpiąca rozkosz
zdzieram własne blizny
cierpię na swój rozkaz
ten ból
jest bezwstydnie nieproporcjonalny
do moich win
nie byłam w edenie
nie płaczę nad jego utratą
bo nie zaznałam rozkoszy bez grzechu
choć nie wierzę w jej istnienie
gardzę przebaczeniem
pomnażam fałsz
dokarmiam moje ego
morduje sumienie
powolutku, wyrafinowanymi ciosami
z okrutnym uśmiechem cynizmu
chcę, by też czuło mój ból
czekam na krew
która byłaby marnym
zadośćuczynieniem
otwieram na nowo swe rany
sztyletem własnych paznokci
wypływa szkarłat
nie ma w nim jednak pokrzepienia
zasycha bezwolna ciecz
a ja od nowa powtarzam
cykle cierpienia
jak modlitwę ateisty
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.