I cóż że gazy...
I cóż że pierdzisz tak ukradkiem,
a potem śmiejesz z żartu tego.
Te chwile są dla ciebie rzadkie,
że nie chcę widzieć w tym nic złego.
Rupturą dajesz wolność trzewiom,
wydalasz gazy wdzięcznym tonem.
Puszczasz marzenia które drzemią,
choć nie powinny być zwolnione.
Rób jak uważasz ja gniew tulę,
gaz przecież musi wyjść z odbytu.
Inaczej skończysz życie bólem,
bez skargi mojej czy zachwytów.
Ja zniosę smrodek co choć krąży,
rozwieje się po jakimś czasie.
Zatruć miłości mej nie zdążysz,
bo nos ukryłem w chust atłasie.
Przeczekam atak przypadłości,
śmiejąc z żarciku, choć słabego.
To dowód wielkiej, bo miłości,
widzieć też nie chcę w tym nic złego.
Komentarze (3)
Bardzo sympatycznie opisałeś tą przecież naszą ludzką
i naturalną potrzebę pierdnięcia,choć tylko nie czyń
tego przy ognisku,bo nigdy nie wiadomo jakiej mocy
będzie ten wyskok...powodzenia
w humorystyczny sposob przedstawiasz zyciowa
przypadlosc ale bez niej jak i powietrza nie da sie
zyc he he!
Wesoła to przypadłość, acz zgłuszy ją Twa miłość...
:-)