Czekając na miłość
W nieskrępowanej ciszy
wsłuchuję się w krzyk wspomnień.
Dotykiem jednego spojrzenia
przywołuje dni szarości.
Jak ziarnko piasku
które na pustyni leży.
Tak ja wznoszę dłonie i proszę
by światło przestało parzyć.
Choć chwilę nocy
jedno muśnięcie cienia.
Tak bardzo chciałbym doznać
samotności...
z nią u mego boku.
Była by dla mnie diamentem
który mógłbym oszlifować.
Gdy by tylko chciała porozmawiać...
nie zabierać mnie tak od razu.
Chciał bym bezwstydnie...
i tak namiętnie ją pocałować.
Perwersyjnie spędzić noc...
po czym się zbudzić.
I czekać aż znowu przyjdzie
by mnie zabrać.
I wszystko powtórzyć.
Komentarze (1)
Przepraszam,ale ten wiersz to dla mnie męski
szowinizm.