Czterej bracia
Spotkali się czterej bracia w podróży.
"Witajcie bracia! Jak wam zdrowie
służy?"
"Niezgorzej mój bracie!" - tu pierwszy
odpowie -
"Wszak wiesz bracie drogi, żem zuch co się
zowie!"
- Tu drugi się wtrąca - "Rad jestem
spotkania,
dużo mamy sobie do opowiadania!"
"Nie teraz mój bracie, gdyż na mą duszę,
pierw po latach tylu wyściskać was
muszę!"
Tu trzeci, łzy rzewne - wzruszenia znamiona
-
tocząc, leci przed się i chwyta w
ramiona.
Wtem czwarty przemówi z cicha i powoli -
"Wiecie bracia moi, o rodzica woli,
woli, co lat temu dziesięć z okładem
w świat nas rzuciła. Waszym przykładem
rad byłbym wyściskać wszystkich was
serdecznie,
o naszych przygodach rozmówić się
grzecznie,
czy wasze zdrowie wypić przy kielichu" -
Bracia milkną, a on wciąż mówi po cichu
-
"Pierw najpierw, muszę pytanie to zadać,
by nim rodzica zoczym, tę sprawę wybadać
czy każdy z was zrobił, co rodzic
przykazał,
co lat temu dziesięć, każdemu nakazał?"
Gorycz wspomnienia, tak braci okrywa,
że radość spotkania kompletnie zakrywa,
czują żałości i bóle, i smutki,
strasznych ich czynów przyczyny i
skutki.
Nikt się nie odzywa, panuje skupienie
Najstarszy się odzywa, by przerwać
milczenie -
"W dniu owym pamiętnym, w dniu z domem
rozstania
każden z nas otrzymał od ojca zadania,
mym zadaniem było na północ wyruszyć,
by znaleźć tam coś co zdoła go wzruszyć
na tyle, by winy mi moje przebaczył,
i w domowe progi znowu przyjąć raczył.
Przez całe lat dziewięć szukałem z
zapałem
kompanów straciłem, pieniądze wydałem,
w końcu znalazłem - klejnot piękny,
drogi,
gdy z nim zawitam w ojcowizny progi
liczę, że ojciec winy mi przebaczy
me błędy młodości darować mi raczy.
Klejnot ten należał do króla północy
zgodził się go oddać, po mojej pomocy.
Pozwólcie bracia, że wam go pokażę,
klejnot co me winy u ojca wymaże."
Tu podniósł do góry wisior z klejnotem,
klejnot był sześcienny, ozdabiany
złotem,
w środku rumienił się rubin połyskliwy,
symbol siły i władzy, wokół niego lśniły
brylanty znak wiedzy i sprawiedliwości
tego, który do władzy prawo sobie rości,
na końcu zaś szafiry, których błękit
morza
roztaczał swą aurę, niby nocna zorza,
błękit ten oznacza krainy północy,
krainy mrozu, lodu i półrocznej nocy.
Westchnęli dwaj bracia, zgoła
zachwyceni,
w życiu swym nic piękniejszego nie
widzieli.
Lecz czwarty milczał, i tylko wiatr to
wie,
o czym brat najmłodszy w swojej myślał
głowie.
Ośmielony bratem, drugi rozpoczyna -
"W dniu owym pamiętnym, w dniu z domem
rozstania
każden z nas otrzymał od ojca zadania,
mym zadaniem było na zachód wyruszyć,
by znaleźć tam coś co zdoła go wzruszyć
na tyle, by winy mi moje przebaczył,
i w domowe progi znowu przyjąć raczył.
Przez całe lat dziewięć szukałem z
zapałem
kompanów straciłem, pieniądze wydałem,
w końcu znalazłem - ta księga zawiera,
największych poetów znane arcydzieła,
wiersze, których piękne zwrotki mnogie
z oczu łzy wycisną, skruszą serce
srogie."
Tu sam zapłakał na piękna wspomnienie
z którym czytając księgę miał
doczynienie.
"Bracia! wysłuchajcie zachodniego
wieszcza
otwórzcie umysły, wsłyszcie się w kunszt
wiersza!"
Tak najpierw powoli, lecz z siłą i mocą
przedstawiał czyny królów, mędrców,
herosów
i myśleli bracia, że to nie ich brat
mówi
lecz, że duch poety powstał i do nich
przemówił
głos jego z miękkiego stawał się
spiżowy,
wzrok jaśniał blaskiem, a czoło gorzało,
i już słuchać nie mogli, lecz wciąż było im
mało
i tak na progu męki i spełnienia
słuchali wiersza aż do zakończenia.
Płakali dwaj bracia, zgoła zachwyceni,
w życiu swym nic piękniejszego nie
słyszeli.
Lecz czwarty milczał, i tylko wiatr to
wie,
o czym brat najmłodszy w swojej myślał
głowie.
Ocierając oczy, trzeci brat zaczyna -
"W dniu owym pamiętnym, w dniu z domem
rozstania
każden z nas otrzymał od ojca zadania,
mym zadaniem było na wschód wyruszyć,
by znaleźć tam coś co zdoła go wzruszyć
na tyle, by winy mi moje przebaczył,
i w domowe progi znowu przyjąć raczył.
Przez całe lat dziewięć szukałem z
zapałem
kompanów straciłem, pieniądze wydałem,
w końcu znalazłem - ta cenna przyprawa
aromat niezwykły i smaki dodawa,
niewielka jej cząstka podniebienie
pieści,
że jeść można jadła ile brzuch pomieści,
dodana do wina, dodaje smak nowy
i sprawie że wino nie idzie do głowy,
weseli, nie spija, ożywia z umiarem,
rad jestem rodzica uraczyć tym darem,
z zapachu przyprawa jak kwiat tulipanu,
na języku jak miód, w przełyku szafranu,
coraz nowe smaki z jadła wydobywa
i potrawę wzmacnia i apetytu przybywa.
a powiem wam bracia, o tem jeszcze
skrycie,
że owa przyprawa, przedłuży mu życie,
gdyż taka jest właśnie moc owej
przyprawy,
daje serce tura i naprawia stawy."
Tu otworzywszy wieko od puzderka,
częstuje braci i reakcji zerka.
Skinęli dwaj bracia, zgoła zachwyceni,
nic smaczniejszego w swych ustach nie
mieli.
Lecz czwarty milczał, i tylko wiatr to
wie,
o czym brat najmłodszy w swojej myślał
głowie.
W końcu przerywając milczenie, tak czwarty
brat mówi -
"W dniu owym pamiętnym, w dniu z domem
rozstania
każden z nas otrzymał od ojca zadania,
mym zadaniem było na południe ruszyć,
by znaleźć tam coś co zdoła go wzruszyć
na tyle, by winy mi moje przebaczył,
i w domowe progi znowu przyjąć raczył.
Przez całe lat osiem szukałem z zapałem
kompanów straciłem, pieniądze wydałem,
w końcu znalazłem - ona mi pomogła,
gdy choroba w drodze ciało moje zmogła,
kobieta mi pomogła, leczyła, chroniła,
lekarstwem i wodą karmiła, poiła...
Nie nudząc was bracia - mą żoną została.
Spodziewała się dziecka, więc w domu
ostała,
ja zaś ruszyłem na ojca spotkanie
by uradować go, że dziadkiem zostanie."
Krzyknęli z radości i nuż gratulować,
dalej ściskać brata, w ramionach go
chować,
Lecz brat zimno ich od się odrywa
i w te słowa, łamanym głosem się odzywa
-
"Gdy w drodze powrotnej ze szlaku
zbłądziłem
i nic nie wskórawszy do żony wróciłem,
zastałem ją martwą i martwe me
dziecię...
Było to rok temu. Jak zapewne wiecie,
zaraza przyszła i żniwo zebrała,
matek i dzieci nie oszczędzała.
W czasie tego roku, nie było momentu
by w mojej głowie nie było zamętu,
nie wiedziałem bracia co zrobić ze sobą
czy skoczyć ze skały, czy żonę wziąć
nową...
W końcu zrozumiałem co zrobić mi trzeba.
Wziąłem kilka miedziaków i dwa bochny
chleba,
pojechałem do ojca. I to wam powiadam,
że cios w samo serce nożem sobie zadam,
jeśli nie otrzymam respons ode niego,
na pytanie krótkie: 'Ojcze, dlaczego?'"
Płakali trzej bracia, wielce zasmuceni,
w życiu swym nic smutniejszego nie
słyszeli.
Lecz czwarty milczał, i tylko wiatr to
wie,
o czym brat najmłodszy w swojej myślał
głowie.
W drodze do domu braci napadli bandyci,
w wąwozowym jarze w jaskini ukryci
Złoto zabrali, księgę wyrzucili,
ciała czterech braci w jezioro wrzucili.
Próżno czekał ich ojciec zrozpaczony.
Nie dane im będzie spotkanie po latach,
gdyż jest to tragiczna opowieść o
bratach,
tam zaś gdzie ktoś z góry o drugim
decyduje,
rzadko coś dobrego mu szykuje.
Komentarze (2)
ufff, trochę się tego uzbierało :)...ciekawe
opowiadanie...
przypomniała mi się bajka o dwunastu
miesiącach...pozdrawiam.
Jestem piątym bratem, który wszak ocalał i ojca nas
wszystkich po latach odnalazł:)