Cztery Tamy w Montevideo
Tak pękła pierwsza tama w Montevideo
Lecz cicho, cicho!
Jeszcze usłyszysz moje serce
W pobliskie leszczynie ukryte,
Gdy na scenie dawnego teatru
Odgrywasz rolę spóźnionej Ofelii,
Co na świat spogląda
Oczami w wodnych nenufarach zagubionymi.
Widownia liśćmi jesieni Cię oklaskuje.
Tak pękła druga tama w Montevideo
Na szklanej ulicy,
Gdzie ponad tłumem Cię dostrzegłem,
W oddali, pielęgnującą liść sałaty
I przyszło mi oddychać Twoim zapachem,
Co przesiąka poprzez ferwor ulicy.
Mamże uciekać, czy z bliska
We włosach źródła zapachu poszukiwać?
Tak pękła trzecia tama w Montevideo
Wraz z pierwszym Twoim słowem i ciepłym
uśmiechem.
Czy godzi się u stóp Twoich,
Łowczyni mego serca,
Kwiat w kolorze zorzy, co nad świątynią
słońca
Bezecennie bawi się z bezbarwnym niebem,
układać?
I była to chwila której nie sposób
spamiętać w szczególe
Twoje ciepłe, czerwone usta
I skromny pocałunek na moim czole.
Lecz cicho, cicho!
Niech pocałunkom nie będzie końca,
Niech trwa ten sen, który nawet mnie zdaje
się być ułudą..
Tak oto pękła czwarta i ostatnia tama w
Montevideo.
Komentarze (2)
Bardzo mi się podobają te szczerze pęknięte tamy
Wiersz jest dobry w wymowie żywiołowy w odczuwaniu to
tak jakby sprawdzać czyjeś ślady w powietrzu świetny
duży plus Dobra poezja
znow tęsknota za milością .Jednak mężczyżni nas
kochają:-)