Dar miłości
Oczy wpatrzone w dal, ową zawsze mi
bliską.
Druhowie zgadywali mię,
lecz nieodparty ja wciąż zawieszony w
obłoki,
niczym inna przestrzeń, wymarzona i
nieskazitelna.
Stratna, bujająca w emocjach.
Naprzemiennie rychłych w mą przyszłość,
a innymi nieznacznie lżejszymi od życia na
wysokości.
Niedbały o chłam egzystencji prawdziwej,
nie spostrzegłem jego pełności
zawieruszeń
niewyłącznie diabelskich zachowań.
Nie poznając kszty szansy,
kształtowałem bez onego cienia ducha.
Nade mną czuwali mości niebiescy,
aż ten zstąpił z góry-mój jedyny.
Lunatycznie obrał me serce w maści
kojące.
Wciąż zagrzewał chłód powstały
za sprawą dziury czasu.
Obierał me cierpienie z wolna.
Te uległy. Biennale! Triennale!
Gdyż miłowanie sprawą sztuki się stało.
Spłynęły niczym trunek sobisty
i nie dały,
nie dały roić smutnych fantazji chorej
jawy.
Począłem przedstawiać mię poza wodzą
grobowej zmazy.
Tyś mą losu łaską!
Przyswoiłaś mi życie wieczne,
jakże mi pochlebne!
Niestraszny mi zabój z ogniem,
Byś trwała w mych objęciach,
a czort próbował to spartaczyć!
Jam Ci drogą, Ty mą!
I choć sam spłonę nie czyście
Ty racz chadzać zawżdy tam,
gdzie szczęście prowadzi.
Kocham Cię Anna N.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.