Dzban
Dzban nie był wysoki
Ani też przykrótki
Stał solidnie i patrzył niebieskimi
oczami
Ucho miał dawał sie tarmosić
I wodę nosił nosił nosił
Skazę miał widoczna była
(Lecz miłośc zawiązała oczy niebodze)
Otworzyła się po pewnym czasie
To był początek kapania
Później ucho pękło
Ubił się dziubek
Właściwie to było sito nie dzbanek
A gospodyni wierzyła ciągle
Że wszystko może być załatane
Nabierała wody
Lecz próżna rada
Nie było w czym umoczyć ust
W gorące żary
I starła się owinąć sukienką w kwiatki
Lecz na nic
W końcu trzasnęła nim
Ze złością o ziemię
Rozbił się na pstrokate kawałki
Ręce załamała i trochę płakała
Ale ułożyła z nich mozaikę
I na srebrnych obcasach
tańczyła kankana
Komentarze (18)
b. ciekawa metafora życia- optymistyczne zakończenie.
A nie było tak od razu go o ziemię? kankan byłby
dłuższy. miłego dnia
Mocny przekaz udany wiersz pozdrawiam