Erozja
to jak fala co podpływa, by coś zabrać.
na tej bieli szeleszczącej między nami,
w której, jak warownie na kwietniowym
lodzie,
gocki witraż: znaki, czarne jak cień kosa
–
mątwą, hieroglifem. monolit Stonehenge.
okrąg pełen strachu, pytań, niepokoju.
i tak milczy. jakby zazdrośnie strzegł
wnętrza.
kruszę więc (to rozpacz), dostrzec
sensu.
lecz, wiesz? – kamień tylko skórą. a te
skrzące
delty żyłek, choć błękitne nie tętnią.
pustka. bez pamięci, strun sumienia,
labiryntu, w której myśl – przędzą
ślepców;
i, choćby jak Marsjasza, całego obedrzeć
do miału – nie zdradzi. ani jęknie, by
liść zsiwiał.
wyciosałem więc nagrobki bez imienia.
choć, być może, gniotą zacne kości.
dziś, w co patrzę: mgła, centurie zielarza.
coś zbełtały krople Lete, Mario.
Komentarze (17)
Życie człowieka kończy się czasem cudzą śmiercią.
Bardzo dobry wiersz.