Gołąb
Leciał wysoko,
gnał co sił,
leciał do domu,
gdzie rodzina jest.
Brakło mu tchu,
skrzydła bolały,
oddech szybki.
Obniża lot.
Lecz jeden ma cel,
wrócić do domu,
gdzie żona czeka,
dzieci głodne są,
gdzie ciepło jest.
Lecz traci siły,
spowalnia,
skrzydła ledwie,
rozbijają powietrze.
Kiedy...
Widzi już...
Nadlatuje...
Tak to on...
Dom...
Widzi drzewo,
stary dąb.
Pomimo bólu,
i braku sił...
Leci, leci,
do domu.
Rozległ się wiatr,
zdmuchnął go,
stracił kierunek.
Lecz on walczy...
Dom już blisko...
Nie podda się...
Ostatnie machnięcie,
znów leci prosto.
Wzlatuje...
Zapomina o
bólu,
oddechu,
i skrzydłach.
Myśl, że zaraz
odpocznie,
nakarmi dzieci,
dotknie dzubkiem,
dziubka żony,
to dodaje mu sił.
Nagle czarny cień,
żółte ślepia,
wyskakuje,
krew,
kły,
tnie.
Fala bólu,
porywa go.
Nim oczy mu,
zamknęły się,
w wiecznym,
czarnym,
losie.
Ujrzał ostatni raz,
swój dom...
A miało być tak pięknie...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.