Gwóźdź do trumny...
Mamo...
Zmierzcha już, a dla mnie nie ma ratunku
nadchodzi godzina,
potok słów złych i gestów
znów zaczynasz ze mną swą wojnę,
a Zmierzch taki piękny...
o słodka radości, nicości, euforio
kochana
i gorzka prawdo,
cudne wyzwolenie, opętanie...
o rozkoszy opętania i czasu-
ile jeszcze? Ile jeszcze? Przez łzy
pytam
i w środku surowa, na wskroś szczęśliwa
uparta, nieugięta...zła...
o nocy piękna zabierz
cudna śmierci, słodka wybawicielko,
rana nie zaleczona w niej płatki
rumianku
ironiczny, psychiczny bólu fizyczny
kropelko krwi opłakiwana,
uśmiechu najszczerszy
i po kałużach bieganie...
nie ma, nie ma
zamilkł płacz, łkanie
do serca twych drzwi pukanie...
słodki Aniele
cos mi uczynił kochany tak wiele
i znów was wzywam
i cierpienie urocze,
znienawidzona duszo
nienawidzę, nienawidzę siebie
zarazem kocham istotę tą znikającą,
znów przeżyć tego nie mogę...
o sprawiedliwości, szczęście miłości
Zmierzchu ukochany
i padam na twarz
zniszczona, skończona, zraniona
na końcu przegrana,
och litości...
Mój dwu metrowy metal w glanach :] mą nadzieją....
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.