II Bajeczka - na każdą porę
Dla Wszstkich Dzieci
Malutki Ludzik Malutki ludzik sobie żył,
codziennie jednak mleko pił, bo bardzo
chciał urosnąć i być dorosłym wiosną. Pił
jedną szklankę; drugą, zagryzał bułką
długą, – lecz nic to nie dawało,
ciała nie przybywało. Słyszał o dziwnym
zielu, co miało go niewielu, ziele to rosło
w lesie, tam, gdzie wiatr zapach niesie, a
było to daleko, za siódmą górą, rzeką. Z
rana, gdy słońce wstało, wziął, więc to, co
się dało: chleb, bułki i orzechy, by mieć
trochę pociechy, batonik także jeden, miał
iść tam przez dni siedem. Kotka, małego
Burka - psa, który pilnował podwórka. Idą
przez las przez pola, a kotek myszkę woła.
To polna myszka była, zwinna, szybko się
więc ukryła. Burek szczekał na ptaki, los
ich był smutny taki. Głodni już i zmęczeni,
usiedli, odpoczęli. Noc zbliża się już
ciemna, patrzą a tutaj pełnia. Księżyc swym
blaskiem świeci, mówi „Idźcie do domu
dzieci”. Gwiazdy na nich zerkają,
kotkowi spać nie dają. Ludzik do psa się
tuli, kotkowi śpiewa „luli”.
Kotek malutki, piesek malutki nie pomogły
na nic kołysanki nutki. Boją się, trzęsą ze
strachu a w górze sowa „a-chu,
a-chu”. Ona w dzień śpi w nocy
grasuje a mały ludzik, wielki niepokój
czuje. Usnęli wreszcie zmęczeni,
ciemnością, dźwiękami lasu przerażeni.
Słonko już wstało gorące, a nasi wędrowcy
na łące. Łąka przy rzeczce była nóżki im
przemoczyła. W błocie cali utaplani,
krzyczą „a my chcemy iść do
mamy”. Ale dom jest daleko, za górą i
za rzeką. A ziele na szczycie góry, tam
gdzie obłoki, chmury, o nią się ocierają i
burze z gradem dają. Ludzik teraz odważny,
a może bardziej ważny kotka wziął na swe
ręce i rzekł „idziemy, prędzej, to
jest już bardzo blisko, tylko jedno
urwisko, na górze krzaki jak miasta, tam
pewnie ziele wyrasta”. Idą już bardzo
zmęczeni, ludzik wziął batonika z kieszeni,
podzielił na trzy części, żałując, że nie
ma więcej. Głodni są już na szczycie,
„jest ziele, czy widzicie?”,
zerwał ludzik to ziele lecz roślin jest
niewiele, mogą do domu wracać – lecz
ciężka dla nich to praca. Kotek mu skoczył
ma ramię, Burek biega bezkarnie, jakby już
mniej zmęczony, może zielem odurzony?
Zmęczenie, głód minęły, już o nich
zapomnieli. Idą razem śpiewają, cieszą się
bo ziele mają. Widzą sarenkę małą, lecz cóż
to jej się stało. Na nóżkę jedną utyka,
wziął ludzik szybko patyka, i zrobił
opatrunek, na nóżkę jest ratunek. Sarenka
tylko spojrzała, jak gdyby dziękowała i
biegiem w głąb lasu znika, a wcale nie
utyka. Ale nad ich głowami jakiś ptaszek
się żali, ze jajka mu wypadły, a może lisy
zjadły? Są trzy jajeczka małe, skorupki
mają całe, ludzik do gniazda podaje a las
szumi „tak dalej”. Nad rzeczką
widzieli żabę, i jedną grubą babę, do domu
się zbliżali, strach dawno pokonali. Już
widać dach w oddali, ktoś w domu ogień
pali, bo dym z komina leci, mama latarką
świeci. Na progu z nią się wita i o tatę
się pyta. Ojciec je już kolację
„urosłeś, czy ja mam rację?”
mama zadaje pytanie, zdziwiona nie jest
wcale. Idzie do taty swego, „duży
jesteś kolego”, „powiedz mi, co
uczyniłeś, że duży się zrobiłeś?”.
Ludzik zerka do lusterka, a tam ktoś na
niego zerka, „przecież ziela nie
użyłem, sam nie wiem jak to
zrobiłem”. A to sprawa jasna taka z
małego chłopca w dużego chłopaka, zmienia
się każdy nie na wiosnę, nie jak bardzo
duży urośnie, lecz jak pomoże innemu w
potrzebie, choćby najmniejszemu ptaszkowi
na niebie, a ludzik potrafił zadbać i o psa
i o kotka i o każdego zwierzaka, którego
spotkał.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.