jak (po) grudzie(ń)
Karolinie
grudzień przeciąga się ospale.
chciałbym go uśpić, przestać karmić,
zostawić na pastwę losu, ale za bardzo
do mnie przylgnął.
dzielimy ze sobą łóżko, więc noce
mijają nam na wzajemnej walce o skrawek
kołdry.
koniec końców, zasypiam zwinięty w
kłębek,
a ten pochrapuje tryumfalnie, pogrążony we
śnie.
najgorzej, gdy przechyla głowę w moją
stronę,
wyciąga wychudłe łapki, a jego źrenice
poszerzają się gwałtownie, prosząc o
posiłek.
wtedy dostrzegam w nich wygłodniałego
siebie,
wszystkie chwile dzielone na kiedyś i
jeszcze nie,
obojętne mijanie się w biegu, za krótkie
spojrzenia,
niedospane noce i przemilczane puenty.
grudzień, najbardziej zuchwały z
gromadki
dwunastu, leży na moim ramieniu.
pilnuje,
by śnieg nie stopniał mi przypadkiem na
ustach.
Komentarze (19)
przewrotnie, podoba mi się, pozdrawiam
Poczułam ten grudniowy chłód.
Dobry wiersz, fajne metafory.
Pozdrawiam, vrago.
pięknie o miłości pozdrawiam
..by śnieg nie stopniał mi przypadkiem na
ustach..podoba mi sie tresc wiersza..pozdrawiam
serdecznie..