Jedzie Grześ przez wieś
Jedzie Grześ przez wieś,
Na starym rowerze.
Przepisy ma gdzieś,
Zakręt ostro bierze.
Ledwie minął drzewa,
Zahaczył o słupek.
Krew mu twarz zalewa,
Będzie duży strupek.
Wypił ciut za dużo,
Albo nawet więcej.
Napoje nie służą,
Osłabiają ręce.
A on niezrażony,
Rower wnet dosiada.
Pędzi jak szalony,
Pęd kończy parada.
Ląduje w pokrzywach,
Piecze całe ciało.
Grześ nie odpoczywa,
Przygody mu mało.
Jeszcze ma ochotę,
Jeszcze go to bawi.
Uderzenie w płotek,
Twarz ponownie krwawi.
Chyba już nie wstanie,
Coś za długo leży.
Nie panowie, panie,
W Grzesia można wierzyć.
Jest strasznie uparty,
Zwłaszcza po gorzale.
Rower całkiem zdarty,
On chce jechać dalej.
I tu czas stopować,
Chłopa rozpasanie.
Życie mu ratować,
Nim zapłaci za nie.
Przyszła żona Grzesia,
Rower odebrała.
Wzięła też obwiesia,
Historia już cała…
Komentarze (6)
Świetna ironia, bardzo zgrabnie napisana. Pozdrawiam
:)
Bardzo na wesoło, podoba mi się:)))
Dobrze się czyta. Taki Grześ na drodze to prawdziwe
zagrożenie - szczególnie nieżonaty. Miłego dnia.
Uśmiałem się przy tym wierszu:) Bardzo na tak:)
Pozdrawiam.
Gdy policja spała,
żona go zabrała.
Do domu taszczyła
i spać położyła!
Żona to najlepszy Anioł Stróż.
taka jazda po pijaku w:)