Jej głos...
dla mojej kochanej bejowiczki...nie doskonały, lecz prawdziwy...
smutek gdzieś upadł
potknąwszy się o kamień
z wypisanym imieniem:
„Miłość”.
zgubił się żal
za tym ostatnim zakrętem,
który zdawał się wydłużać.
„Niemożliwe”- mówią
ludzie…
ale czy oni to wtedy czują?
ta jedna chwila, którą znam,
bo wtedy poznaję Jej imię.
wiek? już nie ważny,
bo liczy się jak wiele
jest w nas uczucia.
taka niepewność,
co też przecież nadchodzi
no i tajemniczość wnętrza,
które tak lekko uchyliło drzwi.
potem nadchodzi czas,
w uszach brzmiący dialekt,
barwne skrzydła motyli,
które podobno i w żołądku,
powiew ukochanego jesiennego,
lecz ciągle delikatnego wiatru.
to czas, w którym cisza ustaje,
ustępuje miejsca kobiecie...
Jej głos...
cisza nie mogła zwyciężyć,
bo przecież to Ona ma tę siłę.
Przepiękny głos, taka symfonia
składana na raz ze słów.
Dźwięk jej delikatnego uśmiechu,
barwa nie do opisania,
lecz marnie trzeba próbować...
to słońce nadchodzące po deszczu
i rumieniec po otartej łzie,
to drzewo wyrosłe z ziemi
i listek owiany rosą,
to życie, gdy ciemność umiera
i nowy dzień po samotności.
Nadchodzi taki moment,
że chce się jeszcze
choć przez chwilę usłyszeć
Jej przeanielski głos.
i mówi się dalej i słucha wciąż
nie patrząc na czas,
odpychając przeklęte wskazówki.
a potem jednak
wszystko ciemnieje
i ponowna budzi się noc
i czas pożegnania
z miłością na ustach,
tak palącym serce dwusłowem.
"Kocham Cię"- usta wyrzekną,
umysł myślami rozrywany,
a ciało znów samo
i wciąż tak daleko...
a oczy?
oczy wpatrzone jak zawsze
w tę samą, tak obłędnie
pusto białą ścianę.
a kiedyś do Ciebie przyjadę kochanie...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.