Jesteś...
Jesteś mi szelestem nie-cierpliwym
skrytym miękko w szafranowym lazurze
moich baśniowych niebios
Pierwszym deszczem łagodzisz
moje bolesne rany
obmywasz zasklepione
ciemnością smutne oczy
Jesteś tkliwą barwą mych dni
gdzie królują mroki nieżywe
tam wzniecasz tęcze swych
aksamitnych pocałunków
i okrutne wichury
rzucające z siłą w dno surowe
przeganiasz drżącym szeptem
lecz najmocniejszym poprzez
zdecydowaną siłę Twojego charakteru.
Jesteś drapieżnym motylem
walczącym o prawdę serca
i pozostajesz wciąż kapłanką
naszej wspólnej szmaragdowej ostoi
na przekór dzikim nawałnicom
na przekór szalonym tłumom
co z siłą moczarów wciągają
w jądro samo zepsucia
I gdy żywot balansował na krawędzi, gdy
drżały błękitne planety
A szczęście pozostawało baśni wątkiem
nie-realnym
Nic już nie istniało prócz tkliwego lamentu
harfy i trzęsącego się płomienia
szmaragdowej nadziei Wiara choć narodzona
nie miała potwierdzeń
Gonitwa w nicość zdawała się jedyną
wiarą
Teraz
Teraz gdy kazano podnieść zgliszcza
upadłe
Teraz gdy ze wzgórz spłynął cudowny nektar
ocucenia
Smutne me wnętrze strzałą niegdyś godzone
przemawia wzrokiem który odradza się dnia
każdego i następnymi chwilami unosi oschłe
listowia chwalebnie do Twoich oczu
Moje istnienie rozpoczyna się teraz
Mój krzyk pieszczoty serca nigdy nie zdoła
w przejęciu opowiedzieć światu to co mnie
spotkało, nigdy zwierciadło choćby ze
srebra nie objawi tańczącej w miłosnym
obłędzie duszy
Kocham Ciebie galaktyczną marnością wobec
Twych darów
Kocham Ciebie słowami których nikt jeszcze
nie nazwał
Kocham Ciebie do nie-przytomności
Kocham Ciebie...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.