Kolejna fala
proza
- Słyszałam w radio – powiedziała – teraz
trzeba chodzić tylko prawym chodnikiem.
- Nie rozumiem – zadziwił się – to lewy
chodnik ma być pusty?
- Nie udawaj głupszego, niż jesteś –
odwarknęła – Idziesz do sklepiku jak
zawsze, bo to jest prawy chodnik. Ale jak
będziesz wracał to, będziesz szedł w
przeciwną stronę, A więc musisz iść drugą
stroną ulicy. Wtedy dla ciebie tamten
chodnik będzie prawy.
- I po co ten cały idiotyzm? – ni to
zapytał, ni wyżalił się.
- Rząd wie, co robi. Podobno w ten sposób
ogranicza się ryzyko zakażenia.
Siedzieli na niewygodnych fotelikach w
stylu wczesnego Gomułki. Przed nimi stał
idiotyczny stół z blatem na wysokości
niższej, niż ich kolana. Na stole kawa w
szklankach. Tyle razy ją prosił o
filiżanki, ale ona nigdy nie ustąpiła.
Twierdziła, że do szklanki więcej wchodzi,
a ona lubi dużo pić. Naprzeciwko rozpięty
na całą szerokość ściany szumiał
panoramiczny telewizor. W Lubelskiem jacyś
ludzie uciekli z kwarantanny. Pokazywano
obławę. Helikoptery, wojsko z ostrą bronią,
policja z psami.
- Że też ich nie obowiązuje dystans
społeczny – powiedział ze złością.
- Tak – podchwyciła – ucieka taki jeden z
drugim, a później wojskowi i policjanci
muszą ryzykować własnym zdrowiem, a może
nawet i życiem.
- Głupia baba – szepnął do siebie. Na
szczęście nie usłyszała.
„Zdrowiem, a może nawet i życiem”
ryzykowali także dziennikarze. Jakieś młode
chłopaki rozmawiały z dowodzącym akcją
pułkownikiem. Żaden z nich nie miał
maseczki. Przez pięć minut nie padło ani
jedno własne słowo. Tylko frazesy znane z
oficjalnych komunikatów. Dziennikarzom
trudno się dziwić, w końcu tak zostali
wytresowani, ale i wojskowemu udało się
utrzymać w konwencji. Na pasku podano
wiadomość, że do chwili „opanowania
sytuacji” kolej zawiesiła wszystkie pociągi
na terenie województwa, a także połączenia
Lubelskiego z resztą kraju. Chociaż nie
miało to większego znaczenia (przepustek na
wyjazd prawie nie wydawano), jednak i tak
zdenerwowało go to.
Wstał, wziął siatkę, laskę i wyszedł. Nie
musiał niczego kupować, ale chciał wyjść z
domu. Gdziekolwiek. Byle dalej od żony
widzącej w każdym idiotyzmie przejaw
głębokiej troski władz i od wiecznie
szemrzącego telewizora, którego ona nie
pozwalała gasić przed północą.
Szedł ostrożnie, a mimo to parę razy się
potknął. - Takie wspaniałe mamy władze, ale
drogi nie wyremontują – pomyślał z
irytacją, choć dobrze wiedział, że za stan
miejskich uliczek odpowiadają inne władze.
Nie te, które terroryzują naród pandemią.
Pod osiedlowym sklepikiem czekała grupka
ludzi. Zakupy trwały trochę, bo sprzedawała
tylko jedna ekspedientka. Druga stała przy
drzwiach i kierowała ruchem klientów.
Stanął w grupce oczekujących na wpuszczenie
do sklepu przy swoim „lustrzanym odbiciu”.
Gość był w jednakowo wymiętych spodniach,
też w czerwonej kraciastej flanelowej
koszuli, też z laseczką. Nawet torbę miał
podobną z wielkim logo „Biedronki” po
jednej i głupawym napisem po drugiej
stronie.
- Cześć Piotrze, co u ciebie? – zapytał.
- Proszę się rozejść, obowiązuje nakaz
zachowania dystansu społecznego –
zachrypiał megafon przejeżdżającej w
pobliżu policyjnej kii. Nikt w grupce nie
ruszył się z miejsca.
- Organizuję nielegalny klub brydżowy. Taki
jak w normalnych czasach. Bez żadnych
maseczek, bez ograniczenia liczby
uczestników. Spotykamy się w sali
gimnastycznej liceum. W szkołach nie ma
zajęć, to trzeba jakoś gmaszysko
wykorzystać. Wejdziesz bocznym wejściem i
powiesz woźnemu, że na stypę, to cię
zaprowadzi.
- To jednak nawet w tych czasach można żyć
normalnie.
- Ano staramy się.
- Proszę się rozejść, obowiązuje nakaz
zachowania dystansu społecznego – kia znów
przejechała pod sklepem.
- A u mnie pandemia na całego – poskarżył
się – Moja skrupulatnie wypełnia wszystkie,
nawet najgłupsze zarządzenia. Żeby sobie
wyjść na spacer musiałem udawać, że idę na
zakupy.
- Przyszła moja kolejka, wchodzę do sklepu
– powiedział Piotr – Pogadamy, jak
wyjdę.
Chwilę postał sam. Raptem ni z tego, ni z
owego grupka pod sklepem zaczęła się
rozpraszać. Zdziwiony rozejrzał się wokoło.
Policyjna kia znów nadjeżdżała, a za nią
jechał furgon wypełniony młodymi,
uzbrojonymi po zęby chłopakami.
- To jednak dobrze, że nie wyremontowano
nam ulicy – pomyślał podważając czubkiem
laski solidnego brukowca. Auta zatrzymały
się i policjanci zaczęli ustawiać się w
gęstą tyralierę. Kamień ruszał się w
jezdni, jak chory ząb w szczęce.
- Proszę się rozejść, obowiązuje nakaz
zachowania dystansu społecznego – tyraliera
powoli ruszyła w kierunku sklepu. Schylił
się po kamień.
Komentarze (5)
"Schylił się po kamień."
Bardzo wymowne te kończące tekst słowa!
Agresja, przemoc, podziały, pogarda, dyfamacja,
wyłączanie, szykany..., to zjawiska towarzyszące
zamordyzmowi :((
Plandemia 2000 - 2023 wraz z jej zakazami/nakazami to
był tylko przedsmak, taka próba generalna przed
kolejnymi plandemiami. Tu i tam już się przebąkuje o
zachorowaniach na chorobę marburską, wywołaną wirusem
Marburg, spokrewnionym z wirusem Ebola. Szczepionka
już jest w drodze. Natomiast "WHO w rekordowym czasie
sporządziła projekt "Pandemic Treaty". Ten traktat
pandemiczny przewiduje ujednolicenie profilaktyki,
środków ostrożności i przeciwdziałania na wypadek
pandemii na CAŁYM świecie."
Zapowiada się wesoło... ;)
no trochę jak fantastyka, bo ja nie widziałam takich
scen, a sama codziennie robiłam zakupy.
Też się tak nie przejmowałam (jak Twój bohater), ale
moja córa...?- po prostu zaśmiewaliśmy się z niej.
(makaronu chyba po dziś dzień nie kupuje)
Codziennie jeździłem rowerem a w koszu miałem torbę na
zakupy. Do lasu z moją bokserka też chodziłem, ale nas
nie złapano. Dziwnym trafem wszędzie namawiano do
poruszania się rowerami i niekorzystania z transportu
zbiorowego, a u nas policja łapała rowerzystów i
wlepiała mandaty. Co do zamykania lasów, to curiosum
na skalę światową. Życie.
Bardzo ciekawy i autorski styl masz Brawo, chce
ciebie się czytać
Milego dnia z +