Końca nie widać...
zamknela oczy i patrzy...jak wielki jest
swiat
ogladala dokladnie kazdy przedmiot
i poznawala jego gleboki sens istnienia
jak potrzebny jest w tym wlasnie miejscu
potem spojrzala w niebo i usilnie probowala
opisac co widzi
czy mozliwym bedzie ubrac w slowa widok
ten?...pomyslala
przeciez to tylko jej widok...a moze az
jej?
swiat utworzony w wyobrazni stal sie jej
swiatem
prawdziwym...bowiem nigdy wiecej powieki
jej nie podniosly sie...
zapomniala o dawnym zyciu lub nie chciala
pamietac
czula sie taka wyjatkowa jak nigdy dotad
nie musiala szukac przeznaczenia
zyla bez niego...nie wiedziala jak daleko
jeszcze zajsc moze
z przejawami tesknoty walczyla, ze
sklonnoscia do nadmiaru emocji rowniez
wiedziala ze jeszcze moze oczy swe
otworzyc
ale nie tego chciala...celem bylo uciec
w glebokim przekonaniu o szczesciu swym
kiedy to szczescia nie odczuwala
w zamotanym umysle zastapione utworzonym
sztusznym usmiechem
dzien za dniem coraz dalej od wyjscia z
tego zakletego miejsca
ucieka...nie odroznia juz prawdy od
falszu
chwile zastapione latami, mysli jak
debaty
konca nie widac...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.