Księzycowy elf
Za oknem
noc ptaki
do snu układa
i moją głowę
na poduszkę chce złożyć...
W każdym kącie cisza gości...
...moje bose stopy,
złożone ręce,
otwarte wbrew księżycowi oczy...
Siadam na parapecie...
..spadająca gwiazda
to samo co zawsze życzenie...
...chłód otula moje nadzieje...
...ten sam księżyc
łzy w srebro zamienia
i twarz w jego białym blasku
tajemniczą się staje...
Już mnie nie ma na parapecie...
Bose stopy, pod nimi wiatr...
Bezgłośny trzepot
moich lśniących skrzydeł
elfia jasność oblicza...
magiczna ciemność włosów...
...zwiewną suknię ustroiły gwiazdy
te same co spadały
jako spełnione życzenia.
...Wiatr unosi mnie daleko
na tyle bym ogarnęła
śpiącego ciebie
za szybą...
...tak spokojnie...
Śpiewam ci kołysankę,
kojącą melodię
wierzę, że cię obudzi...
...oby nie za późno.
A wraz z tobą
miiłość, którą uśpiłeś,
by nie bolała,
by wraz ze sobą
nie przyniosła cierpienia.
Bałeś się tego...
Bałeś się, że nie wytrzymasz,
że to mnie zrani najbardziej.
Żadna myśl nie zrodziła się w tobie,
że ja byłabym silna za nas dwoje, choć
teraz
to ja
za nas oboje
stwarzam srebrzyste łzy...
Nie dałeś szansy .
...dałeś tylko nadzieje.
...niszczysz je teraz milczeniem.
Strach w tobie jest silniejszy
od miłości
A więc śpij...
tak jak ja nie zasnę.
Znów siedzę na parapecie...
bez skrzydeł...
nie ma we mnie nic z elfa...
nie ma we mnie nic z magii...
Noc mnie już nie usypia...
Za oknem blady świt....
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.