lunatyczka
pewnej nocy obudził mnie jego krzyk
zagubiony jak koszyk owoców we mgle
rozsypane pod stopami czerwone jabłka
śmiech wikliny topionej w morfinie
białe róże pokropione kroplami
czerwonego szaleństwa
drabina kolców
zanurzona po górski szczyt w szale
tańcząca tango z nieokiełznaniem
23 stopnie do obłędu
opętania stopniami żelaznej drabiny
dudniące kroki bestii w noc dnia końca
świata
zataczamy koła wokół nieba
i wybuch
szaleństwo spokoju
wariactwo wiecznej powagi
coraz szybciej i szybciej
bębny, głos bębnów
i nagle piekło milknie
zasłuchane w pewne klaśniecie dłoni
świat staną w miejscu wpatrzony
w złączone portrety
jeszcze przez chwilę
brzmi w uszach echo bezlitosnego dźwięku
zamiast panować nad światem
wolę mieć władzę nad jego końcem
Komentarze (1)
ten wiersz coś w sobie ma!