Magnetyzm-poema
fragment poematu
Gdzieś w mroku o ziemię biją kopyta.
Cóż to za zjawa przez noc się przemyka?
Wciąż słychać jak w pędzie ktoś się
przybliża,
Zaraz tu będzie przez mgłę już go widać.
Rozcina granicę wody i nieba,
Widać, że płacze, czegoś mu trzeba.
Za okrzyk rozpaczy szmer morza mu służy,
Od pędu szaleństwa harmonie burzy
I sypie tysiące kropel ku twarzy
Smutnej, co łzawym spojrzeniem świat
darzy.
Już lejce zaciąga i koń jego staje,
Tak spokój wzburzonej toni oddaje.
I znów martwa cisza i morze zamiera,
On w pusty horyzont wzrok swój zadziera.
Stoi przez chwilę w milczenia wymowie,
Woda strumieniem mu spływa po głowie.
Chyba coś mówi – zamilknę na
chwilę,
Zmienia swe myśli w lecące motyle.
Nie obdarzaj mnie miłością Platona
Strzałą fałszywej wiary mój Aniele,
Nie chce już cierpieć, wciąż po nocach
płakać
Nad samotnością serca wajdeloty.
Miłość? Iskierką jest drobną w tym
świecie,
Czyni z niej żar młodzieńcza głupota.
Wierzy się przez nią, że jawą się stanie
Sen, że nastąpi z kochanką spotkanie,
Lecz ona nie przyjdzie – koniec
– skamlanie,
Tyle po wielkiej miłości zostanie.
Znał to Mickiewicz, pamiętał i Goethe,
Jak bardzo tragicznie kochać kobietę
Bez opamiętania. Lecz mimo tego
Przykrego przykładu – los
straconego,
Miłości! Wygrywasz walkę od razu!
Słyszysz! Przejrzałem! Nie poddam się
Tobie,
Nie pójdę z rozkazem szaleńczo na noże!
Już dość rozczarowań było przez Ciebie,
Odchodzę! Nie wołaj, nie spojrzę za
siebie.
Te żale na czele wystawić muszę
Słów, które zaraz w Twą stronę
wyksztuszę.
Kto kocha a wzajemności uczucia nie
czuje,
Ten moją skargę rychło zrozumie…
Mówiąc te słowa z goryczy drżał cały,
I począł już miewać dziwne omamy.
Spoglądał w pustkowie morskiego odmętu,
Zagłębiał się w ścieżkę gwiazd
ornamentu.
Co widział nie zgadnę, nikt tego nie
wie,
Cokolwiek to było odniósł do siebie
Całość obrazu owego widzenia.
I dziwne – był uśmiech, bez
uprzedzenia.
Zagościł na chwilę, po czym gdzieś
przepadł,
Zaczął znów cisnąć grom słów swoich w
przepaść:
Wierz mi miłości – niechętnie Cię
ganię,
Dla Ciebie w mym sercu miejsce zostanie.
Lecz słuchać nie będę Ciebie bezmyślnie,
Otworzę serce, gdy gwiazda zabłyśnie,
Ta nieobojętna, co ku mnie błyska,
Ta jedna jedyna, miła – wieczysta.
Wówczas mą muzą ponownie się staniesz,
W kręgu najmilszych swe miejsce
dostaniesz.
Tak żalił się dalej, płacz swój ponowił,
A koń niecierpliwie rwał już swe nogi.
I tupiąc po cienkiej tafli przypływu
Nie zniósł czekania – ruszył, w
geście sprzeciwu.
Jeździec swą mowę zakończył w pół słowa,
Objąwszy kark koński znikł we mgle od
nowa.
Pamiętam, ja znałem tego człowieka,
On od przeszłości bezsilnie ucieka,
Od prawdy jedynej szuka ratunku,
Nie umie się poddać, dobywa rynsztunku.
On myśli że miłość zdoła zatrzymać,
Niedoczekanie! Wciąż będzie przegrywać.
Zgrozo rozumu – On jest tego
świadom,
Lecz sam myślom kłamie i sobie nie ufa
I tylko bezsilnych łez swoich słucha.
Te szepczą mu ciągle, że chcą być
zmazane,
A gdy im ulega są dalej wskrzeszane.
Ach! Smutek i myśli – z ich to
przyczyny
Szaleje. Jak zapomnieć? – nie ma
siły,
Gdy z dawną kochanką w deszczowej
chwili,
Pod płaczem obłoków walca tańczyli.
Ciało do ciała przywarło w uścisku
I mokli – lecz razem, z zaćmieniem
umysłu.
Kochany mój – spójrz, cóż my
robimy?
Tak rzekła kochanka w chwilowym
olśnieniu,
Mówić zaczęła o swoim zwątpieniu:
Co jeśli kiedyś nasz sen wspólny
pryśnie?
Nic nie trwa wiecznie w ludzkim umyśle.
Masz rację lecz przecież serce nas
łączy,
Ogień przygasa a żar się nie kończy.
Jesteś mą cząstką, ja częścią zaś
Ciebie,
Nas nic nie rozdzieli, żyjemy dla
siebie.
Teraz swe rączki złóż na mej szyi,
W magicznym objęciu poddaj się chwili,
Policzek płomienny połóż na ramieniu,
Chce poczuć serce w ciała twego drżeniu.
Znów płomień silny w jej oczach
zabłysnął,
Chłopak swe usta do ust jej przycisnął.
Tak trwali czas pewien, a gdy się
zbudzili
W swe oczy wpatrzeni czoła złączyli.
Kocham – miłuję, tak sobie mówili,
Prawda! Zaiste oni się wielbili.
Aż coś nagle prysło, dziewczyny nie ma,
Jest sam ponad światem, nad wszystkie
istnienia.
I dziś mókł ponownie, lecz teraz
inaczej,
Gdyż deszcz bił od ziemi, przybierał
znaczeń
Płaczu zatracenia dawnego życia,
Zostały po nim wśród wspomnień odbicia.
Czas mijał szybko, już północ wybiła,
Nad morzem spokojnym mgła ustąpiła.
Milczenie nic nad to i tylko cisza,
Ta każde pragnienie posłusznie ucisza.
Wygnanym przez rozpacz dodają otuchy,
Miliony spojrzeń wśród toni gdy ruchy
Na czystym lustrze cichego przypływu,
Niosą ze sobą kryształków odbicia,
Ta krótka chwila to siła i życia.
Lecz on jej nie doznał, widać to mało
Po sercu zranionym łez tyle zostało,
Że piękno żadne niczego nie zmieni,
Gdyż nie ma siły piękniejszej na ziemi,
nad miłość, lecz cóż, gdy ta dziwna
siła,
tylu przez wieki już pognębiła.
Komentarze (1)
Wiersz bardzo wysokich lotów szacunek wielki wyrażam i
zachwyt Wyrazy uznania także za płynną i bardzo dobrą
formę