W małżeństwie
W małżeństwie ciągle od nowa,
Miłość, pokój, wierność,
nawet uwodzeni śilnym drżeniem,
po trzęsieniu ziemi napominamy.
Tak wibrację poznają ciszę
a nasze ciała rozgrzany koc na łące,
nasłuchujemy wszechogarniającego gwaru z
mikro otchłani,
szukamy zagubionego słowa, spoiwa.
Czasami krajobraz się krystalizuję,
wtedy słyszymy już tylko siebie,
owady, robaki i rośliny klaszczą,
dziękujemy ukłonem.
Nasz statek kończy rejs i znowu odpływa do
ojczystego portu,
kiedyś dotrzemy tam na czas,
ratując wiecznych marynarzy przed
pęknieciem wątroby, ich ladacznice zaczną
kochać,
a śiny frachtowiec jeszcze raz odpynie w
dal.
Widzieliśmy go ze skruszonego klifu,
który jęczał błagając o ltość,
pożerające fale, kęs za kęsem, bez
litości.
Zostaliśmy tam na chwilę
wieczorem kieszeń oceanu zaprosiła,
przejrzałe kolorami słońce,
a litość boska częstowała jego ofiarą
ze słonego tabernakulum.
Nietrzeźwy strach i monidła,
wija się, przyklejają do ciała
widelcem kłują skóre,
ta akupunktura uczy wcieleń,
i upuszcza ducha.
My dla nowego państwa
stoimy pośrodku starej, nieruchomej
widokówki,
czekamy tu narazie,
ucząc kochać się jak najmocniej,
w przytuleniu na krańcu spróchniałej
skarpy,
by mocarze powoli rozluźniali zaklęty
uścisk.
Spacerując, szukamy zaginionego słowa
spoiwa.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.