Metamorfoza
Od zachodu słońca biegałam za Miłością.
Od ściany do ściany, od sufitu do podłogi
serca,
Głośno dysząc, chlapiąc potem próbowałam ją
schwytać.
Zdecydowanym ruchem złapałam jej kucyk na
czubku głowy.
Piszczała, jęczała... nie pamiętam już co
dokładnie.
Przypiłowałam jej pazurki i wrzuciłam
między strony tygodnika z soboty.
Ususzę.
Czasem ją wyciągam; przeplatam między
palcami,
Puszczam na biurko lub do doniczki z
fikusem.
Już nie ucieka. Jakaś taka pomarszczona i
niedołężna.
Nawet straszliwy grymas na jej twarzy nie
wydaje się straszliwy.
Komentarze (2)
Biedna ta Twoja miłość, ale może kiedyś ją
wypielęgnujesz i będzie piękna.
dysząć, chlapiąć - cóż to za słowotwórstwo?
i ewentualnie uchwycić albo schwytać, a nie schwycić.
Trzy ostatnie wersy pierwszej części i część druga wg.
mnie bardzo dobra. Reszta do generalnego remontu.
Pozdrawiam.