Między niebem, a ziemią
Wiersz wyciągnięty z szuflady. Napisany na (nie pamiętam które) Boże Narodzenie.
Otwarło się niebo z nostalgii piekielnej
I płakało z tęsknoty do ziemi
śmiertelnej.
Zraszało jej łąki łzami rzewnymi,
Ziemia milczała z kwiatami polnymi.
Niebo łatwo przekonać się nie dało
By wysiłków i starań wszelkich
zaprzestało.
To bez chmurki ni jednej się stawało,
To obłoki pierzaste na firmament słało.
A ziemia twardo, nieustępliwie to
ignorowała.
W atramentowe czeluści się zapadła,
trwała
Tam bez światła w mroku i chłodzie,
Bo bała się, choć marzyła o miłości
ogrodzie.
Aż Bóg razu pewnego zaczął słać pioruny,
Lecz wnet się zreflektował i łuny
Jak miejskie neony barwami błyskały
Ukazując góry i oceany, jeziora i skały.
Bóg, rzecz wiadoma, król wszechmogący,
Początek i koniec łatwo się nie
poddający,
Zamyślił by Syna swego na ziemię posłać
I rozpalić ziemię-nieczułą postać
Syn przybył, lecz go nie poznali,
Bo nie miał orszaków, ni zbroi ze stali,
Ni miecza z ogni i rózgi karzącej.
Urodził się w Betlejem, w stajence się
chylącej.
Tylko pasterze, jak dzieci, z owcami
Przybyli prosić za swymi sprawami
I pokłon złożyć, zaśpiewać z aniołami,
Dobrej nowiny skrzydlatymi posłańcami.
Nawet ziemia, do chwili tej
niewzruszona,
Musiała się ugiąć i rozpromieniona
Przez gwiazdę trzech króli prowadzącą,
Zasnęła kołysana miłością pachnącą.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.