Mieszkanie - rozdział trzeci
O godzinie szóstej Marek wolnym ruchem
wstał, zjadł kromkę chleba i przemył twarz
zimną wodą. Mimo jesiennej aury słońce
świeciło jaskrawo i oświetlało niewielki
pokój, w którym znajdował się mężczyzna.
Chwile patrząc w lustro nałożył długą,
szarą kurtkę i wyszedł na zewnątrz. Szedł
szybko, jakby przed czymś uciekał, jakby
chciał coś za sobą zostawić, może ten cały
ból, który w sobie nosił, a może to słońce,
które złośliwie podążało za nim? Tego nie
wiedział nikt i nie mógł wiedzieć. Głowę
miał spuszczoną, nie zwracał w ogóle uwagi
na przechodzących ludzi i na samochody,
które co chwila przejeżdżały mu przed
nosem. Gdy doszedł do skrzyżowania
zobaczył małego, rudego chłopca
sprzedającego gazety, więc podszedł i z
obojętnością( a może i nie?) zagadnął do
niego:
- Co tam sprzedajesz, młody?
- Dzisiejsze gazety. Chce pan jedną –
spytał zapalczywie wesoły rudzielec.
-A daj, zobaczymy co w świecie słychać -
Odpowiedział po cichu Marek
- To będzie złoty pięćdziesiąt
- Masz dwa. Reszty nie trzeba
- Dzięki! Dobry napiwek na początek dnia. A
pan coś niewyraźnie dziś wygląda, Panie
Marku – stwierdził z wesołością, ale i z
jakąś troską chłopiec.
- Ja? A nie nie. Wszystko w porządku. Głowa
mnie trochę boli, to wszystko.
- Głowa? Fiu fiu, to widzę, że wczoraj było
grubo, hm? Ale przyzwyczai się pan. Mój
ojciec to już ma taką wprawę, że bólu nie
czuje!
- Twardy zawodnik. No nic, uciekam. Serwus
mały.
- Do zobaczenia!
Szedł w stronę knajpy, gdzie często
zachodzi w drodze powrotnej z pracy.
Słońce wznosiło się coraz wyżej i nic nie
zapowiadało, że z upływem dnia zniknie za
chmurami. Do celu było coraz bliżej. Ludzie
rzucali Markowi różne spojrzenia: a to
współczujące, a to prześmiewcze, a to
takie, a to owakie, a to jeszcze inne, a to
jeszcze jeszcze inne. Zauważył to w końcu
sam bohater i przystanął na chwilę
opierając się o poręcz. ,,Czy naprawdę aż
tak strasznie wyglądam? Najpierw ten
chłopiec, teraz ci ludzie? Gdzie mam się w
końcu schronić’’ – myślał. W tym momencie
zerwał się nieco wiatr. Jego uderzenie
poczuł na policzku jakby ktoś wymierzył mu
cios z otwartej dłoni. Potrząsnął szybko
głową i ruszył dalej. Doszedł do knajpy,
zanim wszedł jednak zajrzał przez szybę.
Było pusto, przy barze siedziało tylko
kilku facetów i piło piwo. Wszedł zatem,
usiadł przy stoliku znajdującym się koło
okna, zdjął kurtkę i czekał aż podejdzie
kelner, by mógł złożyć zamówienie. Siedział
nieruchomo, czasem dochodziły do niego
tylko słowa, na podstawie których można
było wywnioskować ze rozmawiano o
wczorajszym meczu:
- Tak wtopić, to się w głowie nie mieści! –
powiedział grubym głosem pierwszy
- Niedługo to będziemy drżeć przed San
Marino , panowie – dorzucił drugi
- Eeee no, nie było chyba tak źle, co? –
spytał trzeci cichym głosem
- Pewnie, że nie było źle. Było Tragicznie!
Ale ja już nie raz mówił wam, że jak długo
te leśne dziadki będą w związku, tak długo
będziemy oglądać dupy innych – znowu rzekł
ten pierwszy.
Bagatela – pomyślał Marek i zanurzył wzrok
w tętniącym życiem mieście. Tu dzieciaki
kopały piłkę, tam ludzie biegli do pracy,
jeszcze dalej jakiś młody muzyk przygrywał
na gitarze, wszystko to było żywe,
prawdziwe, zupełnie inne życie niż te,
które jest tu w jego wnętrzu. Samochody
przejeżdżały obok, a on siedział, ludzie
przechodzili obok, a on siedział, ptaki
przelatywały obok, a on siedział, siedział
w miejscu podczas gdy wszystko inne szło do
przodu swoim torem. Lepszym lub gorszym ale
szło. Wpatrywanie przerwał mu kelner,
stojący przy nim.
- Co podać – spytał szczuplutki, niespełna
może dwudziestoletni chłopaczek
- Dwa piwa niech pan da – odpowiedział
obojętnie Marek
- Coś do zjedzenia?
- Nie nie. To wszystko.
Kelner poszedł zrealizować zamówienie, a
Marek dalej patrzył za okno, tam w dal
gdzie go nie ma, bo nie może być, bo jakże
ma pasować do życia ktoś, kto jest tu tylko
ciałem? Patrzył ślepo przed siebie,
słuchając muzyki dobiegającej z radia:
Czy jest gdzieś taki ktoś
Kto jest samotny tak, jak ja - nie wiem
Czy jest gdzieś taki ktoś
Kto czuje to, co czuję ja(…)
Kołatające myśli przerwało mu delikatne
klepnięcie w ramię; Marek nie obejrzał
się, a już obok niego siedział Kuba –
niewysoki szczupły mężczyzna o delikatnym,
wręcz dziewczęcym obliczu i ciemnych
oczach. Nos miał krótki, włosy jasne,
niemal złociste i brwi schodzące w kierunku
nosa.
- Cześć bracie, co dobrego - spytał prędko
Jakub.
- Jak było tak jest – odrzekł odpychająco
Marek.
- No co z Tobą, stary? Masz urlop i tu
siedzisz? – ciągnął dalej przyjaciel.
- A co mam robić?
Tu kelner przerwał rozmowę podając piwo w
niewielkim kuflu. Marek spojrzał w jego
kierunku i od razu zapłacił za zrealizowane
zamówienie.
-A dla pana coś będzie? – spytał kelner
Jakuba
-Nie, dziękuję. Najwyżej pana zawołam w
razie potrzeby.
Kelner odszedł i nastało chwilowe
milczenie, które topiło się w coraz
większym szumie panującym w knajpie. Słońce
powoli chowało się za chmurami, a ruch
uliczny nasilał się z każdą chwilą; już nie
było widać tylko gromadki dzieci
ganiających za piłką i ludzi
przechadzających się alejkami. Tłok
mieszał się z dymem wydobywającym się z rur
samochodów i fabryki znajdującej kilka ulic
dalej. Milczenie przerwał Kuba:
- Pytasz co masz robić… Wszystko jest
lepsze od stania w miejscu. Wiem, dwa
miesiące to nie dużo, ale pomyśl: Czy ona
się cieszy patrząc na ciebie w takim
stanie?
- Patrząc? Skąd patrząc do cholery? –
spytał Marek patrząc w ciemne oczy
przyjaciela.
-No z nieba, Marku, z nieba. Przecież…
-Jakiego znowu nieba?! Zastanów o czym ty
do mnie mówisz, człowieku – warknął z
jakimś tygrysim zapędem zbliżając swoją
twarz do twarzy Kuby – Nie ma żadnego nieba
i jej też tu nie ma! Nie ma jej tu, nie ma
jej tam, Nigdzie jej nie ma, rozumiesz?
-Co ci się stało? O ile dobrze pamiętam,
to…
- Tak, wierzyłem, byłem katolikiem, ale to
się zmieniło. Gdzie jest miłość twojego
Boga? Czy ty kochając swoją żonę zabierasz
jej na zawsze siostrę, brata, kogoś z
rodziny? Ja wiem, na każdego przychodzi
czas, ale ona miała dwadzieścia cztery
lata! Czytałeś dzisiejszą gazetę? Dwie
osoby znowu popełniły samobójstwo. Jeśli
tak wygląda świat według Bożego zamysłu, to
ja chyba naprawdę byłem głupi, że dałem się
w to wciągnąć.
-Stary… wiem, że nie jest ci łatwo. Nikomu
by nie było, ale postaraj się z tego wyjść.
Wróć do domu, odpocznij, poukładaj myśli.
Przed tobą szmat czasu – odpowiedział Kuba
z drobnym wahaniem.
- Jakiego domu… Jakiego domu, Kuba – tu
przerwał na chwile, przełknął ślinę niczym
gorzką pigułkę i mówił dalej - to już nie
jest moje mieszkanie, rozumiesz? Słyszałem
różne bajki, że dom to jest azyl dla
człowieka i oaza spokoju; ja się pytam
gdzie ten spokój? Wchodzę do tych
cholernych czterech ścian i niczego nie
jestem pewien, moje poczucie bezpieczeństwa
– którego i tak zresztą mam resztkę – znika
z każdym krokiem w głąb tej nory. Nie mogę
spać spokojnie, śnią mi się koszmary,
zasypiam z łzami w oczach, które już parzą
moje policzka i budzę się co chwila w nocy
sprawdzić czy to co widzę we śnie jest
prawdą. Boję się przechodzić z pokoju do
kuchni, bo mam wrażenie, że ona tam będzie…
martwa, wisząca..
Znowu nastało milczenie. Marek spuścił
głowę i dało się zauważyć, że dusi łzy w
sobie, jednak jego smutek ginął martwo w
głosach i krzykach z zewnątrz. Kuba, który
był przy nim w każdym momencie jego życia,
nie wiedział co ma powiedzieć. On, jego
najbliższy przyjaciel nie wiedział co
powiedzieć. Spojrzał za okno wziął kufel
piwa, wypił do dna i począł mówić
zdecydowanie.
- Marek, na litość Boga! Bracie, nie możesz
dać się złamać. Cierpienia nie unikniesz,
przez nie musisz przejść i innego wyjścia
nie masz. Myślisz, że ona by chciała, żebyś
tak tu siedział, gnił i zaprzepaszczał
swoje życie? Wiem jak boli śmierć bliskiej
osoby, bo sam straciłem przyjaciela:
zginął w katastrofie górniczej. Ciągle
widzę jego popaloną twarz, obandażowane
ciało i dwójkę płaczących dzieci, które nie
mogły nawet go przytulić, ponieważ czuł
taki ból, jakby coś palącego przykładali mu
do ciała – tu przerwał na chwilę i położył
mu rękę na ramieniu i zacisnął. Popatrzył
Markowi w oczy – Wiem, że człowiek w
obliczu tej podłej dziwki jest bezsilny,
ale co my możemy, bracie?
- Mogłem temu zapobiec… - powiedział niemal
płacząc Marek
- Nie mogłeś! Nie mogłeś być przy niej
dwadzieścia cztery godziny na dobę, nie
mogłeś przewidzieć jej myśli, nie jesteś
jasnowidzem. Wyglądało wszystko dobrze:
uśmiechała się, była rozmowna, studiowała;
nic nie wskazywało na to, że się powiesi –
zbliżył twarz do twarzy Marka – Każdy
upada, liczy się to jak po upadku będziesz
wstawać.
-Muszę iść, Kuba. Trzymaj się stary, do
zobaczenia – odrzekł cicho i podał rękę
Kubie.
Wstał od stolika, zostawił pieniądze
kelnerowi i poszedł do wyjścia. Szedł w
strugach deszczu, który ni stąd ni zowąd
zaczął padać. Wracał ulicą do domu; krople
silnie uderzały o beton, a niebo pokryły
szare chmury, które niemal w całości
pochłonęły miasto. Mimo wczesnej godziny
było ciemno, tylko samochody oświetlały
drogi i ulice, wzdłuż których człapał
Marek. Krople topiły brudy na alejkach i
przeszywały jego wnętrze niczym piorun,
który łamie drzewa, i żywioł porywający
wszystko co stanie na jego drodze. Nie
spieszył się. Stawiał powolnie krok za
krokiem celebrując każde przejście przez
ulicę szarą, brudną, zmoczoną od kałuż.
Był już blisko swojej dzielnicy; z każdym
krokiem było coraz bardziej pusto i szaro.
Stanął pod swoim oknem, które raz się
zamykało i raz otwierało od siły wiatru.
Stał i wpatrywał się w nie jak żebrak
szukający jedzenia, lecz on nie szukał
jedzenia, nie czekał na nie – czekał na
dzień, który wszystko zmieni, który uwolni
go od cierpienia, czekał niczym na anioła
chcącego oddać swoje skrzydła; chciał się
unieść chociaż na chwilę nad dachami, nad
kominami fabryk, nad ptakami, nad całą
materią. Chciał się wznieść ponad ludzkie
cierpienie i je pokonać.
Komentarze (7)
Bardzo ciekawe opowiadanie,,miło sie je
czyta,,Pozdrawiam:)+
Wspaniały i poruszający ciąg dalszy
opowieści.Pozdrawiam serdecznie:)
Ciekawe opowiadanie. :)
Och żal mi Marka bardzo żal
Smutna i poruszająca opowieść, podoba mi się.
Pozdrawiam Cię Marcinie bardzo serdecznie
bardzo ciekawe opowiadanie pozdrawiam
Z przyjemnoscia przeczytalem pozdrawiam