morderczy poranek
idziesz przez całkiem bezimienne miasto
w którym najwytrwalsze latarnie nadziei
gasną
gdzie krew zbratała się ze łzami
rozpaczy
a duszom towarzyszy los biedaczy
żebrają serca miłości w kapelusz
trzymają na sobie kartki ile to
już
tu siedzą w tym smrodzie
gdzie ludzi prawdziwych nie topi
się w wodzie
zabija się prosto bez wysiłków żadnych
bez pieśni, bez myśli i bez słów ładnych
zostawiając jedynie duszy strzępy
leżących w błocie koło śmieci sterty
tam papier, gazeta tu kot zdechły leży
przejdziesz obojętnie – od ciebie
zależy
pobite marzenia na klatce
schodowej
zapomniały już dawno o miłości
domowej
chwiejnym krokiem po brudach życie idzie
oczy ma puste a dusze na speedzie
ląduje w kałuży krwią wypełnioną
bo nie wygrało bitwy z mamoną
słońce gaśnie bo patrzeć się wstydzi
jak każdy anioł z życia wciąż
szydzi
smołą pokryte skrzydła
odwiecznych
ich oczy spływają krwią serc
walecznych
zabij – krzyczą nie winni w stronę tych
winnych
zrób tak by było miejsca dla innych
więc zabij niech krew popłynie
autostradą
wprost do celu gdzie kończy się
paradoks
gdzie kończy się życie paradoksem zwane
ludziom przez ludzi wciąż odbierane
gdzie drzewa czerwoną krwią karmią się
nie znając nawet co to słońca
cień
a wszystkim kieruje ich jeden bóg
tak wielki jak żaden dla serca dług
w morzu trupów wciąż się krwawo cieszy
że ma aż tyle podanych rzeszy
wstępują w szeregi anioły bezskrzydłe
wrzucając do śmieci swe serca
przebrzydłe
żegnając się z życiem mur miłości burzą
i wiedzą dobrze te kłamstwu służą
więc strzeż się anioła co skrzydeł nie ma
a jego serce w obłudzie trwa
bo zabije cie brutalnie w sekundy ułamku
tak jak zabiłeś mnie dziś o poranku
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.