NIE-SOBĄ
Siedziała w małym pokoju z nogami
podwiniętymi pod brodę. Jej wargi
drżały, a oczy zaszły łzami. Nie było można
dostrzec ich koloru, bo
swiatło nocnej lampki odbijało sie od jej
łez. Była zła, zła na pustkę.
Niby miała wszystko: rodzine, chłopaka,
najlepszą przyjaciółkę, miała
nawet jedną rzecz więcej: miała talent.
Dlaczego było jej mało, choć
wiedziała, że ma więcej? Chciała krzyczeć,
a nie mogła wykrzesać iskry
głosu. Jej struny głosowe były zakurzone,
stłumione przez kłamstwa. Nie,
nie okłamywała tych, których
kochała..kochała bowiem tak, że na ich
potrzeby stworzyła ideala "siebie".
Wychodziło jej to całkiem nieźle.
Potrafiła sprawić, by jej oczy śmiały się
bez cienia fałszu, mowić tak, że
jej krystaliczny głos odbijał się echem od
ścian, choć wcale nie krzyczała,
zachowywać się w ten sposób, że wszystkie
pary oczu zwrócone były na nią,
pary uszu wszystkich kłóciły się o każdy
szczątkek jej monologu. Nie
potrafiła bowiem rozmawiać, twierdziła,że
jest dla nich za dobra.
Śmieszne...uważali ją za świetnego
słuchacza, że umie doradzać, żartować,
pocieszać, że jest znakomitym kompanem
zarówno do ostrych debat na temat
religii Islamu czy gospodarki rynkowej
Czech, jak i filozoficznych, jakże
pięknie ubranych w słowa rozmów o miłości,
zaufaniu, nienawiści.
Co sie z nią stało?
Dlaczego łzy zalewają jej twarz, która tak
piękna, nie zasługuje na cień
smutku?
Dlaczego gryzie koniuszek swoich włosów,
choć nikogo nie kokietuje, ani
nawet nie udaje, że sie nad czymś
zastanawia?
Dlaczego na jej kolanach leży kartka byle
jako wyrwana z zeszytu, zamiast
trzymać między uchem, a ramieniem słuchawkę
telefonu plotkując od pół
godziny z najlepszą przyjaciółką?
Dlaczego umiera powoli, między jednym, a
drugim łykiem gównianego,
ruskiego szampana, którego nazwy nie
potrafi nawet wymówić?
Rzuca, wcześniej zmiętoloną kartkę w kratkę
byle jako zapisaną czystą
prawdą.
Przykłada głowę do poduszki:
- Jeszcze tylko trzy godziny, trzy godziny:
szczurów, niemego krzyku,
niemożności ucieczki i będzie świt-
mysli.
Znów wstanie, przeciągnie się, nie
zauważajac,że znowu lewą nogą (bo
kto stawia pieprzone łóżko przy lewiej
ścianie?), w końcu pójdzie do
łazienki, siadzie na klozecie, zrobi co
trzeba, myjąc rece spojrzy w
lustro i na tym skończy sie prawdziwa ona,
bo potem uśmiechnie się do
zabryzganego pastą do zębów odbicia, choć
tak naprawde nienawidzi
go z całych sił. Znowu stanie się życzliwą,
jakże inteligentną, o miłej
powierzchownosci... NIE-SOBĄ.
A serce bedzie dalej gnić od fałszu,
czernieć od pogardy do samej siebie,
rzygać gównem własnej obłudy.
Jak zawsze wejdzie przez obrotowe drzwi
pokrytego lustrami budynku.
Zaszczyci blaskiem bieli zębów za tysiąc
złotych portiera.
Lekko pchnie drzwi swojego gabinetu
przejeżdżajac przed tym po złoconych
literach swego nazwiska.
Usłyszy telefon.
poprawi marynarkę.
Podniesie słucjawkę, natępnie przemówi
nadajac swojemu głosowi uprzejmy,
aczkolwiek kompetentny ton kobiety
sukcesu:
- Dzieńdobry, Dyrektor taka i taka Banku
takiego i takiego, czym moge
służyć?
I choć przechodzi jej przez głowę: "A
mogłabym jeszcze spojrzeć sobie w
oczy".
Szybko odpędza tę myśl, gdyż słyszy dźwięk
kolejnego telefonu.
Pozostanie jej iść przez życie z
zamknietymi oczyma, bo wolała stłamsić
ostatnie "ja" przy pierwszym
spojrzeniu w lustro.
Komentarze (1)
... hmmm... autobiografia??