Niemy krzyk
Tak bardzo chcę krzyczeć lecz ciągle nie
mogę.
Krzyk utkwił mi w gardle jak klucha.
Snuję powłócząc za nogą nogę
a wokół mnie zawierucha.
Uśmiechem dla wszystkich znów kamufluję
ból, co mnie ściska za serce
a w środku to, co naprawdę czuję:
zmęczenie w tej poniewierce.
To życie nowe co miało być Rajem
więzi, odbiera powietrze.
Siedzę na swego szaleństwa skraju
a przecież miało być lepsze.
Łagodność, której tak potrzebuję
znika jak bańka mydlana.
Zamiast planować rozpamiętuję.
Nie wiem jak przetrwam do rana.
Brak mi własnego miejsca na Ziemi
co byłoby moją przystanią.
Gdziekolwiek jestem nie ma wytchnienia,
najbliżsi niszczą i ranią.
Nie chcę przeżywać ciągle od nowa
win, za które już płacę.
Próbuję jak co dzień spokój zachować
choć we mnie wszystko inaczej.
Kąpię się sama w tych wymiocinach,
odbija mi się żałością.
Nie mam już siły losu zaklinać.
W gardle mi staje ością.
Jeszcze w Poezji jedyna nadzieja.
Ona mnie zawsze wysłucha.
Gdy nocą łzami żal swój wylewam
Ona nadstawia ucha.
Lecz czy Poezja doda dziś siły,
której tak bardzo mi trzeba?
Oby, bo w życiu chodzi o więcej
niż tylko o kromkę chleba...
Komentarze (64)
Emocjonalny wiersz.
Przysiadam na chwilę, otulam skrzydłem.
a wiersz rzeczywiście piękny choć smutkiem przetykany
wiem co znaczy pogarda i potępienie, wiem co znaczy
osamotnienie pośród bliskich
i tu rodzi się pytanie coś takiego zrobiła i czy nie
zasługujesz na nie
czy niewinność do jakiej się poczuwasz jest prawdziwa
czy tylko ty tak to odczuwasz wiedz że wina zawsze
jest po środku
Smutna refleksja! wiersz piękny!
Serdecznie pozdrawiam:)