od zmierzchu do świtu
zmierzch już taki okrzepły nad miastem
i zdaje się być powód wszystkiego
cudowna błogość odpocznienia
delikatnie układa się na rzęsach
nagle chcesz wiedzieć kim chcę być
jakie miejsca chcę zobaczyć
a ja słyszę tylko jak hiacynty różowe
rosną
czuję powietrze pachnące groszkiem
- o, Bóg otworzył kuchenny lufcik -
myślę w skrytości
wszystko inne jest dla mnie takie
odległe... niedostępne... obce...
trwajmy tak przytuleni
jak srebrne łyżeczki w kredensie
póki świt nie minie
Komentarze (2)
pięknie opisałaś te czarodziejskie chwile absolutnej
bliskości :-)
"jak srebrne łyżeczki w kredensie póki świt nie minie"
Pięknie i zmysłowo :)