Okruchy codzienności...
Z okruchów chleba codziennego
usypię stos nadziei i złudzeń
może śmierć - wygłodniałe zwierzę
skusi się obietnicą strawy
posiłku od przychylnego
ze skrawków powszednich
utkam pled z Twych tęsknot
okryję zmarznięte stopy
spracowane dłonie
ciężkie powieki
otworzę okno byś skazując mnie na
przeciętność
mógł pofrunąć na skrzydłach, które Tobie
ofiarowałam
dotknąć obrazów wyobraźni
fotografii namalowanych na płótnach Twej
fantazji
A potem sprzedam moją duszę na
targowisku
położę obok innych
ludzkich szans nie wykorzystanych
cnót, przegranych bytności
a jeśli będzie trzeba
słońce na gwoździu zawieszę
ptaki w sznury zaprzęgnę
utopię zegary
I stojąc wciąż w tym samym oknie
będę wypatrywać choć Twego cienia
na pustych ulicach
odrapanych domach
zimnych chodnikach
wśród tłumów
galerii twarzy mi nieznanych
wśród gestów obcych ludzi
przypadkowych spotkań
będę opadać na podłogę
nasłuchiwać
przez chwilę oszukując się
wierzyć, że to Twoje kroki
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.