Okruski zywobycio
opowiadanie gwarowe o pielgrzymce z przed 60-ciu lat do Ludźmierza...
OKRUSKI ZYWOBYCIO...
Bocem kiek była malućko, siedzieli my juz w
Zokopanem tata fijakrowoł, a mama
siedziała w dóma. Ociec był analfabetom, a
mama miała ino podstawowe wykształcenie.
Totyz ciekawi byli świata, mama rada
widziała chodzić do teatru, kina,
fotoplastikonu. A jo nobarzej rada
widziała odpusty...
Nojdalej jeździylimy do Ludźmierza. Zdajali
sie wtej po góralsku. Mama wdziewała
ubranie z cornego jedwobiu we wzorki.
Syroko spodnica jak tata godoł porządno, a
nie tako picka i katanke zapinanom na
guziki i pentelki oblecone w tyn som jedwob
i sol piykny z cienkiej wełenki w tureckie
wzory i w sandały na korkak z cornej
cielęcej skórki. Tata ubieroł góralskie
portki i biołom góralskom kosule, granatowy
cweter i cornom bluzke i buty wycyscone na
glanc. Kapelus z syrokiemi oskrzelami i
kostkami tzw muselkami na kapelusie. Bocem
ik uśmiechnięte scęśliwe gębusie ze świeci
słonecko i ze jadom na odpust... Powóz,
koń, uprząz i lece świeciyły sie w słonku.
Jechali my zawse rano, raniućko i z kimsi
coby było raźniej. Ale zawse z tego był
kłopot jak bocem nie jeden.
Odpust był na Matke Boskom Zielnom w
sierpniu.
Wyjezdzalimy z domu jesce po ciemku coby se
jechać pomalućku i coby zdązyć. Zaś ludzie
co jechali w drugim powozie wiokali, biyli
i jesce chojco, coby konie leciały prawie
w powietrzu, dojezdzały mokre mokrućkie na
plac przed kościołem w Ludźmierzu. Tata
jechoł se pomalućku i koń był nie tak
bardzo domordowany, a my dziękując Bogu ze
sie nic nie stało lecieli wartko do studni
z wodom, bo sie nom straśnie pić fciało.
Przed kościołem poozkładane stoły kramy ze
zółtymi śliwkami na wtoryk siedziała kupa
pscół, z cukiereckami w rózne kształty.
Dalej wisiały różańce z pociorkami z ciasta
i kokardami z gufrowanej bibuły. Były tyz
piernikowe serca i dómki baby jagi. Mnie
sie straśnie fciało zygarka był taki
malućki na gumce, był i na posku ale cy mi
go kupiom? Nie poobzierałak syćkiego, bo
zadzwoniyli na sume. Ludzi było duzo z
całego Podhola, a moze i z dalsa. W
kościele mama strofowała za syćko, a jo nie
wiedziała cemu. W ołtorzu stoła figurka
Matusi Ludźmierskiej ale nie pedzieli mi o
tym ino ze to Bozia i mom być cicho w
kościele. A jo fciała straśnie śpiewać alek
nie znała słów pieśni tok do kościelnych
pieśni zdajała swoje słowa abo śpiewała to
cok umiała – chudobno mnie mama miała – abo
co inksego... Od ołtorza biył blask, od
figurki od świecek od słonecka co
przeświecało bez syby w oknak. Ludzie
śpiewali głośno, a echo odbijało sie kansi
blisko i wracało do kościoła. Wstawałak i
klękała i myślała po co tak długo musimy tu
być. Syćka byli tacy wielcy a jo patrzała w
powałe i obzierała malunki. Nie bocem jako
sie to syćko skońcyło bok ze zmęcenio
usnyna na tatowyk ręcak ...
Obudziyło mnie głośne narzekanie, jacy to
niedobrzy ludzie co skórki z jojek
powrócali do studni z wodom ... cudownom
wodom z Ludźmierza.
Kupiyli mi tyn malućki zygarek, ale co z
tego kie nie chodziył trza go było co kwile
przekręcać do przodu ...
Bocem tyn holof, przepychanie, krzyki
ludzi, rzenie kóni, nareście jechalimy z
powrotem du domu ...
Po dródze usłyselimy ze kansi sie bijom to
ci ludzie wtorzy jechali drugim powozem s
nami z Zokopanego wołali o pomoc... Po co
pośli do karcmy nie wiem pewnie po
gorzołke, a tam sie dowiedzieli ze som
Zokopiany i zaceno sie, tata polecioł na
pomoc.
Syćko skońcyło sie w sądzie, ale mnie to
nie interesowało, ciesyłak sie ze taty nie
dobiyli i do dziś bocem pociorek jaki mnie
tata naucył, a z wtorego nigdy nic nie
wiedziałak, ale musiałak go umieć dlo
taty... Był to piyrsy mój pociorek...
a modlyłak sie nim tak:
Wzienaś go za rącke,
prowadzis na łącke,
z łącki na raniejsom,
z raniejsej na niespór,
z niesporu na morze.
Na tym morzu kościółecek,
w tym kościółku stolec bozy,
na tym stolcu, som Syn Bozy.
Panie, Panie wtoz
Cie tyzta pozałuje.
Święty Pietrze,
Święty Pawle
weź kielich z ołtorza
podłóz pod moje nozki
jak tyj krwie naciece,
roznieś po całym świecie.
I powiedz cy małemu,
cy duzemu, fto sie jej napije
tyn zbawiony bedzie...
Tyj modlitwy naucyła tate jak godoł zawse
staro Maturka z Miętustwa u wtorej słuzył
kie był dzieckiem. (nie wiem cy go dobrze
bocem, a nik więcej go nie umie)... Takie
to wyj okruski zywobycio pozbacowałak i
pozbierała w pamięci bo nie zawse tak było
w Ludźmierzu jako dziś...
Komentarze (17)
Przywołałaś też i moje wspomnienia z Ludźmierza.
Pierwszy raz byłam tam dziewięć lat temu, jak moja
córa miała roczek. Właśnie wtedy tam uczyła się
chodzić i stawiała swoje pierwsze kroki. Jak ten czas
pędzi.
Dobrze, że zatrzymujesz go w takich opowiadaniach. I
to jest to, o czym piszesz w dzisiejszym wierszu –
pielęgnowanie tradycji i przekazywanie jej z pokolenia
na pokolenie jest takie ważne. Pozdrawiam
Jak zwykle z wiarą i oddaniem przez życie.
Pozdrawiam serdecznie. Miłego wieczoru.
piękne opowiadanie pełne wiary Skoruso prozą i gwarą
zapisane
pozdrawiam
Przygoda, której nie da się zapomnieć. Dziś to już nie
to, takie czasy skoruso miła. Pozdrawiam :)
Piękne, poruszające wspomnienia. Pozdrawiam :)
Ech, to żywobycie... a modlitwę przetłumaczę sobie na
nasze, dziękuję, piękna tatowa modlitwa, skoruso:))))
A były to czasy kiej wszyćko było pikne, a teroz co?
Przyjemnie było poczytać Twoje wpomnienia. Miłego
dnia.
Piękne te wspomnienia o odpuście
i kościółku w Ludźmierzu,o strojach...Po prostu można
rzec etnograficzna opowieść,dobrze,że takie zapiski
powstają...
Pozdrawiam serdecznie Autorkę:)
pięknie,gwarowo i z głęboką wiarą
pozdrawiam serdecznie Skoruso:)
ładnie:)pozdrawiam
Bogu dzięki za Ciebie Skoruso, za Twoje pisanie i za
te okruszki, które jak ptaszek pieczołowicie
wydziobuję i nigdy dosyć nie mam :-)
Gwara jest pikna:-)
Ach jak pieknie, do zaczytania:)
Niesamowite pozdrawiam