Z ontologią w tle
w leśnej głuszy, nieujarzmionej toporem,
gdzieś na skraju przeznaczenia
lub u źródeł wiedzy,
właśnie otworzył oczy.
spojrzał spod ociężałych powiek
na rozgrywającą się bitwę,
którą młode pędy przegrywały ze
szkodnikiem.
słoneczne promienie gasły pod dotykiem
obłoków,
jak świece kościelne
po ostatnich taktach Ave Maria.
w jakich by to trzeba było księgach
wyczytać?
ile lat czekać na humanitarną
sprawiedliwość?
on nie mógł o tym rozmyślać,
nie mógł też być bezmyślnym.
homo erectus znał swoje prawa,
swój status istoty płodnej,
która musi zdobywać pożywienie
i szybko umierać, ustępując miejsca
potomnym.
na początek taka filozofia jest w
zupełności wystarczająca.
czysty racjonalizm, zrodzony z potrzeb
bijącego serca,
na poparcie zerwanych ścięgien
i źle złożonej kończyny dolnej,
skupiający się w rozognionej ranie
przejętej gangreną.
gdy inni uczyli się chodzić,
on wypowiedział słowo ?kocham?.
gardłowo i niebezpiecznie zabrzmiało w jego
ustach,
stając się przyczynkiem do związku
partnerskiego.
niesłusznie twierdzą Ci, zaczytani w
Piśmie,
którzy odmówili mu skłonności do innego
mężczyzny.
niesłusznie śpiewają zapatrzeni w
starożytnych,
którzy im tylko wybaczają odmienne kanony
estetyczne,
jakkolwiek zawsze tłumaczone pięknem
formy.
są bliscy prawdy ci, którzy uważają,
że to, co kiedyś tkwiło w zalążku,
dziś stało się maszkarą o proweniencji
farsy -
człapie za nami w za dużych butach opinii
publicznej,
następując na nagniotki
co gorliwszym wyznawcom libertatis...
był jedyny w swoim rodzaju,
jak większość osobników jego gatunku,
niepowtarzalny.
kiedy umarł, wraz z nim skończyła się pewna
era,
era jasnego wyrażania swoich potrzeb
i bezwzglednego potwierdzania wyższości
gatunku.
brak woli spotęgował ciemnotę
i strach przed drugim człowiekiem,
doprowadzony do granic bratobójstwa.
Miłość, skupiona na cielesnym zaspokajaniu
żądż,
przestała wydawać się pojęciem
abstrakcyjnym.
umilkły ptaki i ziemia przestała rodzić.
tak powstawała świadomość,
zrodzona w bólu i upokorzeniu,
o poddańczej roli homo sapiens,
o trudzie i znoju dnia codziennego,
niepewności jutra.
światła metropolii płoną wiecznym
ogniem,
wskazując drogę zbłąkanym wędrowcom.
kobiety ciągle wybierają owoc zła,
mężczyzn dręczy przedwczesna impotencja.
dzieci stanowią produkt uboczny.
ktoś znalazł jego kości,
wypieszczone przez matkę-ziemię -
od tamtej pory stał się eksponatem.
kiedy pochylasz się nad nim,
spogląda w Twoje martwe oczy
i odczuwa triumf.
człowieku!
czym byłeś i czym jesteś?
zdaje się pytać...
sam sobie odpowiedz
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.