Opowiadanie
Z życia zabrane
Jak pamięcią sięgam „starzyk” zawsze
pogodny, z wąsikiem pod którym uśmiech,
postawny jak na chłopa przystało, „starka”
jego żona, przy nim drobniutka, zadbana
krzątająca się pomiędzy kuchnią, izbą i
korytarzem gdzie był kran z wodą i zlew.
Mieszkali na trzecim piętrze, gdzie z
korytarza wchodziło się na strych na którym
suszone było tzw. pranie, a w kąciku
strychu obudowany gołębnik pełen gwaru i
gulgotu ptactwa.
Dom był zadbany – gdzie schody bielą drewna
błyszczały, w podwórzu każdy lokator swoją
komórkę posiadał zwaną „chlewikiem” ,
śmietnik przykryty pokrywą, gdzie nie było
butelek z folii i opakowań, był tylko
czysty popiół z pieców węglowych, który
zimą był wykorzystywany do posypywani
chodników przed gołoledzią.
Moje cykliczne wizyty u starzyków związane
były z choroba, gdyż nogi już nie chciały
jego nosić.
Przychodziłem do nich co tygodnia, by
wnieść do mieszkania 6 wiader węgla –
wiązkę drewna na podpałki i wynieść parę
wiader popiołu.
Starałem się być w dniach odwiedzin lekarza
który opiekował się staruszkiem lecząc go z
niedowładu nóg.
Częste jego odwiedziny i co miesięczna
poprawa zdrowia, było powodem ich męskiej
małej przyjaźni, jego odwiedziny to był
czas milej pogawędki, radosnego witania
gościa, smutnego jego żegnania.
Przyszedł czas a ja akurat w tym dniu
byłem. ze lekarz żegnał się z pacjentem,
uważając ze stan zdrowia pacjenta już nie
wymaga stałej opieki.
Był wtedy dzień pogodny i pogodne jego
oblicze – „starzyk” ubrany prawie
odświętnie żegna się tymi słowami, panie
doktorze, postawił mnie pan na nogi, mogę
znowu teraz „TYRAĆ”*2 po izbie i kuchni.
Pragnąłbym panu podarować coś co dla mnie
jest prawie święte, tak jak święte były
pana u mnie odwiedziny, tak jak święte jest
dziś moje uzdrowienie.
Lekarz oponuję, że żadnej nagrody a
szczególnie świętej nie oczekuje i nie
przyjmie, mimo to prosi „starzyk” by jednak
to świętość przyjął.
Sięgnął do swej szuflady nocnego stolika i
wyjął bardzo małą paczuszkę, Była owinięta
białym papierem i niebieska wstążeczką.
Trzymał w swej dłoni ową paczuszkę wolno
odwiązując wstążkę i zaczął swoją
narrację.
Kiedy przyszło mi iść do szkół, by zdobyć
zawód, to rodzic mój wysłał mnie do szkoły
kolejowej, gdyż ta szkoła i zawód tam
zdobyty gwarantował państwową posadę,
gwarantował stabilizacje, przedwojenną
stabilizacje, a były to czasy naszych
powstań śląskich, naszej determinacji
zostania Polakami, bycia we własnym polskim
kraju.
Był to czas plebiscytu, czas radości, ze
my” ślonzoki „będziemy w Polsce.
Zdobyć zawód kolejarza, w szczególności
maszynisty kolejowego, to była nobilitacja,
bo dawało statut społeczny, było
wyróżnikiem. W naszej szkole mówiło się
takim sloganem, Kto mo w głowie olej , ten
idzie na kolej”
Szkołę skoczyłem z wyróżnieniem, ktoś
podpowiedział kierownictwu w hucie „Falva”
w Świętochłowicach zamienionej w 1926 roku
na hutę Florian o moje osobie, żem dobry,
toteż zaproponowali mi zajęcie miejsca w
kabinie lokomotywy parowej, która się
toczyła pomiędzy wydziałami produkcyjnymi
.
Tak zacząłem i skończyłem swój piękny żywot
kolejarza.
Dbałem o moją, a miała ona swoje imię
lokomotywkę, którą glancowałem i
smarowałem co dnia, tak by błyszczała w
słońcu, jak kryształowe lustro.
Droga moje pracy z lokomotywą , biegła
pomiędzy dwoma częściami huty, którą
przecinała ulica, kiedy przez nią
przejeżdżałem, widziałem patrzące na mnie
osoby stojące za zamkniętym szlabanem do
których ja i one się do mnie uśmiechały,
znaliśmy się poprzez lata, stając się
przyjaciółmi z za szlabanu.
Do pracy jak i w samej pracy byłem
nienagannie ubrany z błyszczącymi butami i
guzikami na wierzchu, miałem przez wiele
lat koło siebie dwie osoby, jednego od
ładowania węglem, drugiego z gwizdkiem w
buzi od sterowania i zapinania więzy
wagonowych.
Zmierzam już do końca mojego dziś
gadulstwa, rzekł „starzyk”
Było w hucie i na mieście wielkie święto,
100 lecie istnienia naszej
Świętochłowickiej huty stali.
Na ten czas, na tą wielką POLSKA
uroczystość przyjechali z Warszawy
najważniejsi w kraju z prezydentem na
czele.
Nie będę się rozgadywał o wszystkim co z
wiązane było z tą uroczystością, bo to była
wielka gala, powiem tylko, że było barwnie,
kolorowo, majowo.
Zostałem na ta uroczystość, wraz z innymi
hutnikami wytypowany do pierwszego rzędu
witających dostojeństwo.
Obok mnie stali w świeże skórzane fartuchy
ubrani ci ze stalowni, z walcowni i z
wielkich pieców.
Na przedzie stała pięknie ubrana w nasz”
ślonski” strój jedna z dyrekcji – piękna
dziewczyna –po naszemu frelka.
Czekaliśmy w napięciu, z ciekawością,
zaczęli za bramę huty wjeżdżać pierwsze
samochody, karety, wolanty w nich pięknie
i bogato obrane kobiety, panowie w
cylindrach, w spodniach z lampasami, jednym
słowem szyk. Z tyłu nasz złotem święcącym
wóz strażacki, gdzie w mundurach piękna
brać, obok delegacja chłopów w czarnych
czapeczkach z pióropuszami, to górnicy z
sąsiedniej kopalni „Polska” która w 1937
roku została zmieniona z nazwy” „Niemcy”-
popatrz pan panie doktorze tu wtrącił
starzyk jak my tutaj u nas nie chcieli mieć
nic niemieckiego, co nam ci prawdziwi
„POLACY” z Polski wmawiają i Niemcami
wyzywają.
Narracje rozpoczął po krótkim odpoczynku
prowadząc tok rozmowy o tym co jego oczy
zapamiętały.
Z pięknej czarnej limuzyny wyszedł
prezydent, elegant całą gębą, wąsik tak jak
mój, uśmiech dyplomaty, pełno koło niego
witających, patrzyłem na to widowisko z
podziwem zażenowany , żem taki biedak przy
tych w frakach i smokingach.
Po oficjalnym powitaniu prezydent podszedł
ku nam – odebrał piękny bukiet od naszej
dziewczyny i podchodził kolejno do nas
witając się z każdym z nas.
Mnie tez podał rękę i coś powiedział, ale
mnie w gardle zaschło i nie pamiętam czy i
ja coś miłego jemu powiedziałem.
Poczęstował mnie i wszystkich innych z tych
stojącym szeregu, papierosem, który wyjąłem
ze złotej jego papierośnicy drżącymi
palcami.
Papieros był długi ze złotym ustnikiem – z
niebieskim napisem.
„Starzyk” zatrzymał głos, spojrzał na
zdziwionego tym opowiadaniem lekarza i
rzekł, chciałbym, by pan, panie doktorze, w
międzyczasie zaczął otwierać swe pudełko,
zapalił sobie papieros prezydenta, który
chcę panu podarować, który zabrałem z sobą
na pamiątkę, oto on , to papieros
prezydenta Mościckiego.
Widziałem bo obserwowałem cały czas twarz
lekarza, od zdziwienia, ku radości jaką
okazywał słuchając, ale kiedy zobaczył
darowany mu papieros, wzruszył się, bo była
to dla niego jak i dla mnie NIESLYCHANA
chwila, widzieć rzecz – złotym oprawioną –
prawie talizman” starzyka” który przez pól
wieku cieszył się tym, że to prezydent, że
to Polak, że on ślonzok doznał takiej
przyjemności bycia w takim radosnym miejscu
w tak radosnej dla naszego miasta i naszej
huty chwili.
Lekarz zdziwiony tym gestem odmówił
przyjęcia tego papierosa z którego już i
napis zszedł, ale stanowczy głos” starzyka”
by mimo, wszystko wziął ten prezent,
prezent został przyjęty.
Z pietyzmem lekarz zamknął pudełko z
papierosem, owinął papierkiem i związał
kokardą.
Wylewnie się oboje pożegnali.
Odprowadziłem lekarza który przy pożegnaniu
wzruszony do mnie powiedział – to był i
jest dla mnie najpiękniejsze w moim
zawodzie, dałem Twemu strzykowi nadzieje na
dalsze zdrowe życie, on dal mi nadzieje na
piękno istnienia dobra, istnienia poczucia
naszej śląnskości, uczucia patriotyzmu i
miłowania swego miejsca urodzenia, miejsca
życia w SWOIM mieście.
Konkludując powiem, jeden papieros, ze
złotym ustnikiem, a ile złotych słów i
czynów związanych jest ze wspomnieniami
tego co piękne było a już zapomniane.
Jeden papieros a za nim część historii
naszej tu polskości, naszego śląskiego
miłowania, naszego tu bycia zawsze.
Autor: sloznok – wnuk powstańca
śląskiego
Bolesław Zaja
Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej w
latach 1926-1939.
· * 1 Starzyk – dziadek, pradziadek ,
starka – babcia , prababcia
· *2 TYRAĆ - chodzić ,latać, biegać
Komentarze (3)
Bolesławie - wiele razy jeździłem taką lokomotywą mój
ojciec był maszynistą a potem nastawniczym
pozdrawiam
Piękne wspomnienie Bolesławie. Dawno temu jechałam w
takiej lokomotywie. Podobało mi się. Dobrej nocy:-)
bardzo długie opowiadanie