Płomyk świecy
Może i jestem nienormalna ale... Ja naprawde mam takie sny. Poniżej kolejny wiersz napisany na podstawie mojego snu...
Zapałka potarła o szorstką powierzchnie,
zapłonęła jasnym światłem.
Drewienko przytrzymywała trupio koścista
ręka.
Przytknęł płomyk do knota,
płomień przeniósł się na kawałek
sznurka.
Rozległ się odrażający śmiech,
odbił od kamiennych ścian pomieszczenia,
wyglądającego jak lochy.
Ta świeca nie była jedyna...
Paliło się tysiące świec i świeczuszek.
Niektóre prawie gasły,
inne dopiero zostały zapalone.
Między stolikami kręciła sie jakaś
postać.
Ubrana w czarny płaszcz z błyszczącej
skóry.
Podeszła do gasnącej, malutkiej
świeczki.
Przypatrywała się chwile,
zniecierpliwiona pośliniła palce.
-To twoja - rzuciła do mnie
niespodziewanie,
zauważając że ją podglądam.
Uśmiechnęła się złośliwie.
Objęła knot, syknęło, zgasło.
Nieco zabolało.
Nim zamknęłam oczy na zawsze,
widziałam jeszcze, że ponura postać,
bierze do ręki błyszczącą broń,
długą, zakrzywioną... Była to...
Nie wiem... Odeszłam w nicość.
Obudziłam się...
Jeśli uznacie że powyższy tekst nie jest wierszem a opowiadaniem to wybaczcie ale wsadziłam go pomiędzy i nazywam wierszem opowiadanym:)
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.